sobota, 16 lutego 2013

Chapter 1

' Sunny days that never come - the last two months of school ' 

 Avery  11.05.2013 r. San Antonio 


Przyciśnięta mocno lewym policzkiem do poduszki, leżałam z nadzieją, że nagle w telewizji powiedzą, że wszystkie szkoły zostały zamknięte. Jednak, jak podejrzewałam, po jeszcze minucie takiego bezsensownego leżenia usłyszałam donośny głos brata, wołającego na śniadanie. Mimo, że wczoraj nie zjadłam żadnej kolacji, byłam pewna tego, że dzisiaj raczej też nic nie przełknę. Mój żołądek zawiązywał się w supeł na myśl o zbliżającym się teście z geografii. Kiedy patrzyłam na ogrom materiału do ogarnięcia, zaraz gubiłam chęci do nauki. Teraz, gdy popatrzyłam na notatki, leżące na biurku, znowu zrobiło mi się niedobrze. Zwróciłam się w stronę szafy w celu znalezienia chociaż kilku nadających się do szkoły ubrań. Choć mama twierdziła, że wszystkie się nadają. W ostateczności wygrzebałam miętowe rurki 7/8 i czarną koszulę na ramiączka. Pomaszerowałam do łazienki. Umyłam twarz, zęby oraz zrobiłam makijaż i uczesałam włosy, tak by każdy nie sterczał w inną stronę. Po czym ubrałam się w wybrany wcześniej zestaw. Po około minucie bezcelowego patrzenia się w lustro, postanowiłam wepchnąć do plecaka kilka potrzebnych książek i zakładając go na plecy, wyszłam z pokoju. W korytarzu nie było nikogo, oprócz krzątającej się gdzieś na końcu sprzątaczki. Powoli przestawałam zwracać na nią uwagę. Zbiegłam po białych schodach i znalazłam się w przestrzennym holu, z którego praktycznie od razu mogłam dostać się do drzwi wyjściowych, ale jednak postanowiłam oznajmić rodzinie, że jeszcze żyję i mam zamiar wybrać się do szkoły. Więc ruszyłam w prawą stronę i przechodząc przez jasną jadalnie, z wielkim, kryształowym żyrandolem podwieszonym nad stołem, znalazłam się w kuchni. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu przy stole siedziała cała rodzina, zajadając się grzankami z dżemem i naleśnikami polanymi syropem klonowym. Przy okazji głośno dyskutując, na jakiś kompletnie nie interesujący mnie temat. 
- O, nasza księżniczka już wstała - Tata wyszczerzył do mnie swoje białe zęby i odsunął jedno z wolnych krzeseł obok siebie. 
 - Tak wstałam i hmm...raczej nie zjem śniadania. Nie jestem głodna. Chciałam tylko powiedzieć, że jadę do szkoły - wyjaśniłam, zabierając tylko ze stołu jogurt pitny o smaku brzoskwiniowym, który czekał specjalnie na mnie. 
- Jak tam sobie chcesz. A ! Zapomniałbym - powiedział, wpychając swoją masywną rękę do tylnej kieszeni spodni i wyjmując z niej portfel - Mówiłaś, że musisz zatankować - dodał, wyciągając do mnie banknot stódolarowy. 
Pocałowałam ojca w policzek i po krzyknięciu krótkiego 'Dzięki !', pobiegłam do samochodu. Stwierdziłam, że zatankuje go później, ponieważ jakbym chciała to zrobić teraz, raczej na pewno spóźniłabym się do szkoły. W aucie od razu włączyłam odtwarzacz CD. Pierwszą piosenką, jaką usłyszałam było 'Sexyback' Justina Timberlake'a. Pod głosiłam i odpaliłam samochód, by już po chwili mknąć przez ulicę La Verni, wprost do budynku zapchanego pustymi laskami i umięśnionymi football'owcami, zwanego szkołą. Nigdy szczególnie nie przepadałam za tym miejscem - jak większość uczniów, zresztą - ale czułam się w nim dość swobodnie. Nawet mogłabym pokusić się o powiedzenie, że lubię wszystkie nauczycielki, ale skłamałabym. Była jedna starsza kobieta, której nienawidziłam z całego serca. Margaret Hopkins - nauczycielka języka angielskiego. Pani Hopkins miała siwe włosy, spięte w ciasnego koka. Lubowała się w czarnych marynarkach i ołówkowych spódnicach. Na jej haczykowatym nosie, zawsze widniały okulary ze szkiełkami, jak denka od szklanek. Jednak chyba nie wygląd był w niej najgorszy. Gdy tylko kłóciła się ze swoim gburowatym mężem, całą złość wyładowywała na nas. W trakcie zapisywania przykładów na tablicy, mówiła, jak bardzo nie znosi, gdy w telewizji lecą meczę. Jak to by chciała brać udział w protestach o równouprawnienia kobiet. I wiele, wiele innych rzeczy, które absolutnie nie miały nic wspólnego z czasami w języku angielskim, z których uwielbiała robić kartkówki. Do tego wszystkiego, gdy tylko pojawiłam się w tej szkole, od razu jej podpadłam. To był już pierwszy miesiąc liceum, kiedy to ja, za karę, musiałam malować szafki na szkolnych korytarzach. Gdy byłam właśnie w trakcie malowania ich górnej części, pani Hopkins przechodziła koło drabiny, a cała puszka farby wylądowała na jej głowie i ubraniu. Była tak wściekła, że przez następne kilka tygodni, mieliśmy najtrudniejsze testy z angielskiego w całej szkole. Choć minęło już trzy lata, ona nadal nie ustępowała. Z rozmyśleń wyrwał mnie pisk opon samochodu, hamującego przede mną. Znajdowałam się już na parkingu szkolnym. Oczywiście nie było szans, by postawić auto w miarę blisko drzwi. Wszystkie dobre miejsca były już dawno zajęte przez koszykarzy. Mimo tego, wypatrzyłam w tłumie samochód Faith. Ona przynajmniej zawsze miała miejsce parkingowe, bo jej chłopakiem był kapitan szkolnej drużyny koszykarskiej - Texas Knights. Po niezwykle dłużącym się kwadransie, znalazłam wolne miejsce, wcześniej o mało nie rozjeżdżając pierwszoklasisty. Wyskoczyłam z samochodu i pognałam w stronę rozsuwanych drzwi, przy których widziałam już Roberta, Zoey, Faith, Austina i Alex'a. Stali w kółku i żywo o czymś dyskutowali.
- Avery ! - krzyknął Alex, próbując przekrzyczeć gwar szkoły.
- Wiesz co zaczyna się w środę ? - spytał Robert. Na jego twarzy widniał tak wielki uśmiech, że przez moment pomyślałam, że dostał szczękościsku - Sezon letni się zaczyna - odpowiedział na własne pytanie, gdy ja tylko wzruszyłam ramionami.
Już prawie zapomniałam o tych wszystkich zawodach, jakie odbywały się w naszej szkole. A rozpoczęcie sezonu letniego w koszykówce, było szczególnie ważnym wydarzeniem. Chłopcy przygotowywali się już od marca, aby pierwszy mecz na pewno wygrać. Cheerleaderki wymyślały coraz to nowe układy, by tylko zaimponować gościom z innego miasta. Ogólnie panował wielki chaos. Każdy uczeń był na meczu, nawet jeśli nie lubił akurat tego sportu.
- To z kim gracie pierwszy mecz ? - zapytała Zoey, dosłownie przed chwilą kończąc rozmowę z Faith, na temat tego w co mają się ubrać.
- Z San Angelo Cheetah. Podobno są słabi. Pokonamy ich bez problemu - powiedział pewny siebie Robert.
W tym momencie zastanowiłam się nad tym, kiedy on nie jest pewny siebie ? Zawsze sądzi, że wszystko mu się uda. Często tak jest, ale no i tak jest niezwykły.
- To wszystko jest tak fascynujące, że aż pójdę do szkoły. Chodź Faith !- krzyknęłam do przyjaciółki i wepchałyśmy się w tłum uczniów.
Po niedługim czasie dotarłyśmy do naszych szafek. Na mojej poprzyklejane były jakieś naklejki z podobiznami Miley Cyrus, zaś u Fa widniały jej własne rysunki i małe zdjęcie Justina Biebera. Wepchnęłam do szafki plecak, zostawiając w ręku tylko książkę od muzyki i zeszyt z nutami. Od niedawna na lekcjach ćwiczyliśmy grę na pianinie. Niestety, w sali muzycznej były tylko trzy, więc musieliśmy dzielić się na grupy i grać w określonych przedziałach czasu.
- Hej ! - usłyszałam Andrew, za swoimi plecami. Aż podskoczyłam w miejscu. Nie spodziewałam się go spotkać akurat teraz - Mamy razem angielski, Faith. Choć do sali - uśmiechnął się i chwycił protestującą dziewczynę za nadgarstek.
Pociągnął ją w stronę sali, nie zwracając uwagi na to, że go wolną ręką obkładała go po plecach. Odwróciłam się na pięcie w drugą stronę i pomknęłam do sali na ostatnim, trzecim piętrze. Wpadłam do niej idealnie, równo z dzwonkiem oznajmiającym koniec wolności. Opadłam na swoje, stałe miejsce za Eleną Sprous - dziewczyną o kręconych, złocistych włosach. Chwilę później do sali weszła pani Forrester. Była moją jedyną ciemnoskórą nauczycielką. Miała krótko z cięte, czarne włosy. Była dość gruba, dlatego często chodziła w workowatych tunikach, ramiona okrywając szalem. Dzisiaj nie było inaczej.
- Witam po weekendzie - przywitała się, gdy w klasie zapanowała całkowita cisza - Dzisiejsze zajęcia, będą wyglądały trochę inaczej niż zwykle. Mianowicie przejdziemy zaraz do sali kongresowej, znajdującej się w naszej szkole. Chciałabym, abyśmy trochę pośpiewali. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy ma talent, ale niech to będzie forma zabawy - odchrząknęła, gdy uczniowie wydali pomruk niezadowolenia - Robię to na prośbę pana Jeffersona, nauczyciela śpiewu. Chce, bym wybrała osoby, które mają zjawić się na castingu. Na pewno słyszeliście o musicalu wystawianym w naszej szkole - skończyła, w trakcie przechodząc do drzwi znajdujących się z tyłu sali. Otworzyła je, a my ujrzeliśmy naszą salę kongresową, z zupełnie innej perspektywy, niż dotychczas - Proszę wstać - ogłosiła po chwili. Wszyscy posłusznie wstali i podeszli do niej. Poszła przed siebie, okrywając swoje ramiona szczelniej szalem. Skrzywiłam się, gdy w sali uderzyła mnie nieprzyjemna fala chłodu. Pani Forrester wprowadziła nas do sali, od jej tylnej strony, zaraz za ostatnim rzędem krzeseł, obitych czerwonym materiałem.  Zeszliśmy po schodach na dół. Słyszałam za mną, stłumiony chichot dziewczyn. Pewnie uważały, że dostaną główne rolę obok Austina, który jest faworytem pana Jeffersona. Jednak mogło je czekać spore rozczarowanie, gdyż krążyły plotki, że nauczyciel śpiewu już wybrał odpowiednią osobę. Stanęliśmy na wielkiej scenie. Ostatni raz byłam tu, podczas występów z okazji Walentynek, które swoją drogą były żałosne. Wtedy Helen McKenzie, kapitanka drużyny cheerleaderek oznajmiła, że jej zespół przygotował idealny układ. Dziewczyny poprzebierały się w różowe tutu, a na głowach miały opaski z sercami. Zaczęły tańczyć, a podczas jednego z salt Sarah Wright skręciła sobie kostkę. Do tego ich idealna piramida posypała się wprost na nią. Oczywiście ja wraz z Tylerem, Faith, Robertem, Andrew, Cole'em i Zoey mało nie posikaliśmy się ze śmiechu. Jednocześnie spiorunowani wzrokiem przez Alex'a, którego owa Sarah była dziewczyną. Zaraz potem trenerka dziewcząt stwierdziła, że odchodzi na zasłużony odpoczynek. Pomijając szczegół, że miała dopiero czterdzieści pięć lat. Takiego upokorzenia nasza szkoła już dawno nie miała.
***
Wepchnęłam się w wolne miejsce, w kolejce po jedzenie, tuż przed Faith. Dziewczyna miała już na talerzu hamburgera i czekoladowy pudding. Ja rozglądałam się uporczywie za czymś, co przypadło by mi do gustu. Ostatecznie wybrałam porcje czerwonej papki, mającej symbolizować spaghetti i sok jabłkowy. Z trudem wraz z przyjaciółką, znalazłyśmy pozostałych znajomych. Siedzieli przy jednym z większych, czerwonych stolików.
- Słuchajcie ! Dzisiaj z Alex'em na pierwszej godzinie mieliśmy hiszpański - oznajmił uśmiechnięty Austin, pochłaniając swojego hamburgera.
- I co z tego ? - spytała zdezorientowana Faith, podjadając Robertowi z talerza naleśniki z dżemem.
- I co ?! Zapomniałaś już, że mamy lekcje z panią Catala-Roca ?! - oburzył się Alex. Gdy tylko to powiedział, Tyler wybuchł gromkim śmiechem - Z czego rżysz ? - chłopak skrzywił się, ale zaraz potem sam wybuchł śmiechem.
- Czy tylko ja nie rozumiem z czego się śmiejecie ? - spojrzałam po ludziach zgromadzonych przy stoliku.
Śmiał się tylko Alex, Tyler, Austin i Cole. Reszta albo jadła, albo rozmawiała ze swoją drugą połówką, jak w przypadku Faith.
- Bo ostatnio, jak pani Perlita schyliła się na korytarzu, to mogliśmy...dokładnie zobaczyć jej gacie. No to Tyler podszedł do niej i ją klepnął w tyłek...i zgonił na jakiegoś chłopaka na korytarzu - wyjaśnił Austin w przerwach napadów śmiechu.
- Prymitywy - warknęła Zoey, zajadając się sałatką - Fakt, że ubiera się trochę wyzywającą jeszcze nie oznacza, że można ją tak traktować - stwierdziła, piorunując wzrokiem Cole'ego.
Trochę wyzywającą, to było mało powiedziane. Pani Catala - Roca była naszą nową nauczycielką hiszpańskiego. Jako rodowita hiszpanka miała czarne, kręcone włosy, brązowe oczy - zawsze podkreślone czarną kredką. Jej ubrania prawie nic nie zakrywały. Każdy chłopak w szkole oglądał się za nią. Szczególnie ostatnie klasy, gdyż Perlita była dopiero studentką. Myśleli, że mają u niej szanse.
- Według mnie jest do niczego. Potrafi tylko obnażać się przed łakomymi uczniami, myślącymi, że kiedyś z nimi będzie. Pan Garcia jest fajniejszy, no nie ? - Faith popatrzyła na mnie, szukając wsparcia.
- Hmm...Tak. Przynajmniej da się z nim normalnie porozmawiać - uśmiechnęłam się, połykając resztę spaghetti - Pani Perlita ledwo posługuje się angielskim.
- Dobra, skończcie - powiedział w końcu Andrew. Dzisiaj był tak wyjątkowo cichy, że zapomniałam, że siedzi z nami przy stoliku - Lepiej powiedźcie z kim mam pójść na bal z okazji ukończenia roku szkolnego
- Serio ? To dopiero za dwa miesiące. Ogarnij się wreszcie ! Masz wystarczająco dużo czasu - żachnęła się Zoey - O przypomniało mi się ! W ten piątek, o szóstej, impreza u mnie. Mam urodziny - poruszyła zabawnie brwiami, jednocześnie poprawiając swoją trochę zmiętą bluzkę.
***
Gdy razem z Faith weszłyśmy pod prysznic, po skończonych tańcach, na dworze rozpętała się ulewa. Słyszałyśmy, jak deszcz dudni w okna, a wiatr obija się między bezwładnymi drzewami. Od razu, gdy się przebrałam uświadomiłam sobie, że nie mam, jak wrócić do domu. Samochodem bez dachu raczej było to trudne. Pomyślałam sobie, że może mnie odwieść Fa, a auto zabiorę spod szkoły jutro, ale ona no i tak już odwoziła Tyler'a i Roberta, którym nie chciało się wyprowadzać samochodów z garażu. To samo było z Alex'em, na którego specjalnie czekał Austin. Kiedy w trójkę wyszliśmy na korytarz, zobaczyliśmy chłopaków siedzących na ławce i zajadających się paprykowymi chipsami. 
- Ej ludzie, moja mama powiedziała, że zaprasza wszystkich na deser do nas - oświadczył Robert, podchodząc by uściskać Faith. 
- Błagam, nie widzieliście się tylko godzinę. Przestańcie - zajęczał Alex, gdy wyżej wymieniona dwójka zaczęła się całować. 
- Sorry, ale tak nie wypada wbijać ci do domu w siedem osób - powiedziałam, nie zwracając uwagi na to, że Robert nawet mnie nie słucha. 
- No co ty ? Przecież to moja mama. Nie masz wyjścia - uśmiechnął się i razem z blondynką wyszli razem ze szkoły, trzymając się za ręce. 
Napisałam esemesa do mamy, żeby w razie czego nie martwiła się o mnie, ale wątpiłam, by tak mogło być. Zazwyczaj wracała do domu wieczorami i praktycznie w ogóle się nie widywałyśmy. Zamykała się w swoim biurze lub sypialni i wciąż powtarzała, że potrzebuje spokoju. Oczywiście akceptowałam to. Tylko czasem było mi smutno. Okazało się, że spacer ze szkoły do samochodu był gorszy niż myślałam. Lał siarczysty deszcz, a ja przemokłam do suchej nitki. Nie pomogło nawet, gdy znaleźliśmy się w samochodzie, bo nieprzyjemnie sklejałam się z skórzaną tapicerką. Ubrania wszystkich innych wyglądały tak samo. Może oprócz Fa, która wyglądała dwa razy gorzej, ponieważ gdy Robert chciał wykręcić, by mogła swobodnie wejść do auta, wjechał w kałuże i oblał biedną dziewczynę błotem. Nie obyło się bez mocnego ciosu w głowę, który potem Faith mu wymierzyła. Po okołu dziesięciu minutach dojechaliśmy pod dom Roberta. Wyskoczyliśmy z samochodów i biegiem ruszyliśmy do drzwi. Od razu na wstępie przywitało nas ciepłe powietrze i zapach jakiegoś ciasta. Zdjęłam buty na wycieraczce, by nie zabłocić białej, marmurowej podłogi. Chłopaki jakoś nie bardzo się tym przejęli, bo już po chwili widziałam brudne ślady w całym ganku. Gdy tylko weszliśmy wgłąb domu, zza rogu wyskoczyła pani Villanueva. 
- Matko, jak wy strasznie wyglądacie - stwierdziła, przyglądając nam się uważnie - Zaraz zrobię herbaty i dam wam karpatki. O matko dziecko ! Kto cię tak urządził ? - spytała, patrząc na brudną Faith, bojącą się ruszyć, gdyż wszystko w domu Roberta było nieskazitelnie białe. 
- Pani syn - odpowiedziała dziewczyna, a Tyler, Austin i Alex zachichotali. 
- Mówiłam, że ten kto mu dał prawo jazdy musiał być walnięty. Przecież ten idiota nic nie umie - popatrzyła z politowanie na własnego syna - Robert daj Faith jakieś swoje ubrania - rozkazała, znikając za zasuwanymi drzwiami kuchni. 
Postanowiliśmy porozbierać się do bielizny, gdyż Rob stwierdził, że każdemu z nas nie pożyczy ciuchów. W sumie tak bardzo przyzwyczaiłam się do towarzystwa tych chłopaków, że nie krępowałam się paradować przed nimi w bieliźnie. Już po dwóch minutach siedzieliśmy w salonie, owinięci w koce ( ja musiałam z Tyler'em, bo był jeden koc na dwie osoby, a Faith nie chciała być ze mną ), oglądając telewizję. Pani Anna zrobiła nam po kubku gorącej herbaty. Wreszcie zrobiło mi się przyjemnie ciepło.