poniedziałek, 6 maja 2013

Chapter 5

'Used to tell me sky's the limit, now the sky's our point of view' 

 † Avery   13.05.2013 r., San Antonio 

- Mój dom stoi otworem - wydusiłam w końcu. 
Myślałam długo nad tym, czy Faith znów ma kłopoty. Dwie wpadki wciągu niecałych dwóch dni, to trochę za dużo, jak na szesnastolatkę. Pokręciłam głową, aby wyrwać się z zamyśleń i odłożyłam komórkę na blat w kuchni. Zaraz po wykonaniu tej czynności zastanowiłam się, czy ktokolwiek jest w domu. Było jakoś zaskakująco cicho. Postanowiłam to szybko sprawdzić. Jednak, tak jak myślałam, nikogo nie było. Nawet sprzątaczka postanowiła zrobić sobie wolne. Albo może moi rodzice już ją zwolnili. W sumie mieli taki zwyczaj, co najmniej raz w miesiącu zmieniania gosposi. Muszę przyznać, że nawet bawiły mnie ich rozedrgane ręce i łzy w oczach, gdy mój ojciec oznajmiał, że mogą wrócić do własnych mieszkań. Czy ja właśnie zachowywałam się, jak zimna suka ? Nieważne. Póki nie było u mnie Faith, postanowiłam trochę się odświeżyć. Poszłam na górę, do swojej łazienki. Umyłam zęby, przeczesałam włosy i przebrałam się. Wyglądałam całkiem przyzwoicie, gdy zadzwonił dzwonek. Pośpiesznie zbiegłam po marmurowych schodach i otworzyłam drzwi. Ujrzałam w nich zapłakaną dziewczynę. Makijaż spływał jej po policzkach. Co chwilę głośniej pociągała nosem. Bez pytań wpuściłam ją do środka. Faith wręcz od razu rzuciła mi się na szyje i zaczęła moczyć moje ramię. Objęłam ją mocniej, jedną ręką gładząc po plecach. Wiedziałam, że wypytywanie się od razu o to co się stało, przyniosło by raczej opłakane efekty. Skupiłam się raczej na doprowadzeniu dziewczyny do stabilnego stanu. 
- Boję się, Avery - wyszeptała dziewczyna. Zupełnie, jakby ktoś gonił ją przez całą naszą ulicę - Boję się, rozumiesz ? - powtórzyła, jeszcze głośniej łkając. 
- Ale czego ? - spytałam zdezorientowana. 
Pierwsze co mi przeszło przez myśl to, to, że wyznała całą prawdę Robertowi, ale to raczej nie miało by takich skutków. Robert był delikatny i kochający. Nawet gdyby nie wybaczył jej tej zdrady to na pewno nie zrobił, by czegoś co mogłoby ją przestraszyć. Więc o co chodzi ? 
- Byłam u Austina - powiedziała Faith, odsuwając się ode mnie na kilkanaście centymetrów. 
Nie musiałam się dłużej zastanawiać. Austin był miłym kumplem, zabawny towarzyszem wypraw do szkoły, ale jeśli chodziło o sprawy sercowe, stawał się wręcz okrutny. Całe liceum o nim słyszało. Chodziły plotki, że jedną dziewczynę nawet uderzył. Jednak nikt nie przywiązywał do tego zbytniej uwagi. Tutaj takie sprawy były na porządku dziennym. I nie wiadomo czemu, laski z naszej szkoły to jeszcze bardziej kręciło. Sama nie wierzyłam w to. Przynajmniej wiedziałam, że Aus nie posunął by się tak daleko. 
- Austin mnie znów pocałował - popatrzyła na mnie z prawdziwą odrazą, malującą się na jej twarzy. 
Kto by pomyślał ? Przecież to ona zawsze kochała się w nim. Robert onieśmielił ją trochę później, ale to no i tak nie miało większego znaczenia. Stara miłość nie rdzewieje, czy jakoś tak ? 
- Musisz się koniecznie położyć. Może przygotuje ci też coś ciepłego do picia - stwierdziłam po krótkiej chwili myślenia. 
Dziewczyna zdjęła plecak i rzuciła go gdzieś koło drzwi. Nie musiałam nic mówić. Sama poszła do salonu i włączyła telewizję, jak mi się wydawało. Ja ruszyłam do kuchni w celu zrobienia jej gorącej czekolady. Dla mnie zawsze ona była przyjemnym ukojeniem po nieudanym dniu. Tylko czy czekolada może scalić pęknięte serce ? Och, czemu ja myślę o takich bzdurach ?! Odchrząknęłam głośno i chwyciłam niebieski kubek, który już po chwili leżał na stoliku, tuż przed Faith. I kiedy miałam już usiąść obok i spytać, co możemy obejrzeć, z kuchni odezwał się mój telefon. Rzuciłam się pędem w tamtą stronę, po drodze kilka razy siarczyście przeklinając. Gdy dorwałam już białego iPhone'a, pośpiesznie odebrałam. 
- Czego, Alex ? To nienajlepszy moment na pogawędki - przywitałam go dosyć oschle. 
- Jesteś pewna, że nie chcesz ekipy wspomagającej ? Mamy chusteczki, muzykę i jedzenie - zaproponował, całkowicie ignorując moje niemiłe zachowanie.
Uśmiechnęłam się mimo woli i pozwoliłam mu przyjść. Jakie było moje zdziwienie, gdy nie minęło dwie minuty, a zadzwonił dzwonek do drzwi. Niemożliwym było, żeby Alex przybiegł tutaj tak szybko. W zamyśleniu ruszyłam otworzyć. W progu stał nie kto inny, jak mój starszy brat Blaise. Miał potargane blond włosy, wyraziście orzechowe oczy i może z sześć i pół stopy wzrostu. Na jego ostro zarysowanej szczęce pojawił się już delikatny zarost. Za nim, w białym płaszczyku i rozpuszczonych rudych włosach stała jego dziewczyna Sheila.
- Możesz się przesunąć i mnie wpuścić ? - Donośny głos Blaise'a wyrwał mnie z zamyśleń.
Zarumieniłam się nieznacznie zdając sobie sprawę, że przyglądałam się im dłuższą chwilę, niż miałam w zamiarze, a oni stali na dworze.
- Tak, jasne. Co cię sprowadza do domu ? - spytałam, chcąc aby chłopak nie wszedł za żadne skarby do salonu. Zobaczenie zapłakanej Faith u nas na kanapie nie było pewnie jego marzeniem. Zresztą moim też.
Brat w ciszy oddalił się do kuchni, nie odpowiadając mi czemu wrócił z Austin, gdzie uczęszczał na uczelnie. Jeśli on wyrażał minimalne zainteresowanie moją osobą, postanowiłam zrobić to samo. I już ruszałam do leżącej na kanapie Fa, gdy w domu ponownie rozległo się pukanie. Dmuchnęłam w grzywkę nieznośnie opadającą na czoło i jeszcze wolniej niż poprzednio poszłam otworzyć drzwi.
- Hej - usłyszałam zbiorowy krzyk grupki moich przyjaciół, na których czele stał Andrew.
- Cześć - odpowiedziałam niepewnie.
Andrew przytulił się, jakby nie widział mnie co najmniej tydzień. Może powinnam spróbować się wyrwać, ale nie widziałam w tym większego sensu. Chłopak pachniał jakimiś drogimi perfumami i proszkiem do prania. Staliśmy tak bez ruchu kilka chwil, gdy do domu zaczęła się wlewać fala nastolatków. Najpierw wszedł Alex, potem kolejno Zach z dziewczyną, Zoey, Tyler i Sarah. Na widok ostatniej osoby, aż mnie skręciło, ale postanowiłam dalej oddawać się czułością na środku korytarza, udając, że wcale nie rusza mnie fakt, że panna Wright jest dziewczyną Alexa. Ale kogo ja próbowałam okłamać ? W chwili, gdy dowiedziałam się, że ta dwójka ze sobą chodzi załamałam się. Alex podobał mi się już od pierwszego roku liceum, ale chyba byłam zbyt przeciętna na jego standardy. Moje brązowe włosy nie lśniły od milionów odżywek, moje ciało nie wyglądało tak idealnie, jak JEJ ciało, nie byłam przewodniczącą drużyny cheerleaderek, tylko uwielbiającą matmę sztywną debilką. Przynajmniej w jego oczach.
- Słuchasz mnie w ogóle ?! - Andrew spojrzał na mnie z wyrzutem.
Jakby on tylko wiedział, że podoba mi się jego brat. Ale chwila. On sam też mi się podobał. I to, jak cholera, ale bałam się zniszczyć tej przyjaźni. Zdecydowanie dramatyzuje.
- Nie - Chłopak zrobił wściekłą minę - Mów jeszcze raz - zachęciłam.
- Idziesz na imprezę Alexa ?
- Tak. Widziałam ulotki. Najlepsza impreza w La Vernii, co nie ?  - na moich ustach zamajaczył cień uśmiechu.
- Najlepsza impreza w Teksasie ! - krzyknął Andrew, niepotrzebnie zwracając na nas uwagę panny Wright, która powolnie zdejmowała swoje buty w przedpokoju.
Cała reszta się już rozgościła w salonie. Razem z brunetem powędrowaliśmy do kuchni po szklanki, miski i inne potrzebne rzeczy. Chłopak wciąż miał utkwiony wzrok w ekranie swojego iPhone'a. Chciałam mu zajrzeć przez ramie i zobaczyć co tak uważnie przegląda, ale się powstrzymałam. Miał przecież takie samo prawo do prywatności, jak ja. Więc spróbowałam po prostu odwrócić jego uwagę od głupiego urządzenia.
- Kiedy dokładniej jest ta domówka ? - spytałam, stając na palcach by wyciągnąć z wyższej szafki kilka kubków.
Drażniło mnie to, że byłam stanowczo za niska do sięgania na wszystkie wyższe półki, ale zapominałam o tym kłopocie, gdy okazywałam się dużo niższa od większości chłopaków. To wyglądało co najmniej uroczo.
- Jutro o ósmej. Wpuszczamy tylko laski w kostiumach - mrugnął do mnie zadziornie.
Mimo wszystko mnie to rozśmieszyło. Seksowna mina Andrew przekształciła się w coś na kształt miny dławiącego się kota.
- Znamy się tak długo, a ty do mnie z takim tekstem wyjeżdżasz ? - powiedziałam, zaglądając do lodówki by wyjąć z niej karton soku - Jak mi się będzie podobało to przyjdę i w golfie.
- Ale za to mi się nie będzie podobało - chłopak zrobił minę zbitego psiaka, ale postanowiłam to zignorować.
Wiedziałam, że nie miałam szans na nic poważniejszego w związku z nim, a takie przyjacielskie zaczepki nie powinny budzić we mnie podekscytowania. Więc uśmiechnęłam się tylko lekko i postawiłam na tacy wszystkie potrzebne mi naczynia, karton z pomarańczowym sokiem rzucając Andrew.
- Będziesz mógł popatrzeć sobie na tyłek Sary - mruknęłam pod nosem, ale no i tak mnie usłyszał.
- Ej ! To dziewczyna mojego brata ! - zaprotestował głośno.
Za głośno, pomyślałam. Kiedy dotarliśmy do salonu zauważyłam Tyler'a, Zoey i Faith na jednej, największej kanapie, Alexa i Sarę ledwo mieszczących się na fotelu i co chwilę składających sobie czułe pocałunki, a na dwuosobowej kanapie siedział Zach z Eleanor. Oczywiście dla nas nie pozostawili żadnego miejsca.
- Łapcie !- rzuciłam w stronę Faith paczkę chipsów.
- O, moje ulubione - dziewczyna uśmiechnęła się, ukazując dołeczki w policzkach.
Widocznie jej nagłe załamanie troszeczkę przeszło. Byłam za to wdzięczna, szczególnie Alex'owi bo to pewnie był jego pomysł, żeby tu przyjść. Inna sprawa, że postanowił włączyć w akcje ratunkową tą głupią zdzirę. Głupią zdzirę, zapytacie. Znałam Sarę od pierwszej klasy liceum, czyli stanowczo za długo. Od razu, gdy ją zobaczyłam wiedziałam, że nie staniemy się przyjaciółkami. Na rozpoczęciu roku miała na sobie króciutkie, czarne szorty z wysokim stanem i białą bluzkę na ramiączka, ledwo zakrywającą pępek. We włosach oczywiście widniały fioletowe pasemka. To nie był i nadal nie jest typ osób, które lubię. Jednak po kilku latach okazało się, że jeden z moich najlepszych kumpli z nią chodzi. Znienawidziłam ją jeszcze bardziej, niż pierwszego dnia. Potem był już ciąg przyczynowo-skutkowy, do momentu aż nie stałyśmy się wrogami. Oczywiście Alex o niczym nie wie, dla dobra ich 'niezwykłej' miłości.
- Dla nas nic nie masz ? - Zach zrobił oburzoną minę, jak dziecko, które nie dostaje zasłużonej nagrody.
- Jedzenia dla was jest tam, gdzie nasze wolne miejsce - postanowiłam pociągnąć tą słowną wojnę.
- Było przyjść tu wcześniej, a nie nie wiadomo co robiliście w tej kuchni - zaśmiała się Eleanor.
Na moją twarz wpłynęła dwa pokaźnych rozmiarów rumieńce, a Andrew cisnął pierwszą lepszą poduszką w stronę pary.
- Na pewno robi to lepiej od ciebie - chłopak uśmiechnął się do niej łobuzersko.
Myślałam, że spalę się ze wstydu, nawet jeśli oni byli moimi najbliższymi przyjaciółmi. Przy okazji miałam ochotę zrównać Andrew z powierzchnią ziemi za ten głupi tekst.
- Dobra, koniec - stwierdziłam, kiedy ich niby kłótnia się przeciągała - Usiądę sobie na podłodze. 


Chapter 4

                                    "So if you love me let me go"                               
                                         
                                            †
Faith  13.05.2013 r. San Antonio 

-Nic się nie wydarzyło. Co się miało wydarzyć? - mruknęłam, starając się odciąć od dziewczyn. Wiedziałam, że w tamtym momencie ich pytania były co najmniej zbędne, a ja nie miałam ochoty na zwierzenia. Czułam, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy poczuję ogromną ochotę na wyznanie prawdy moim przyjaciółkom, ale to nie był ten dzień. Momentalnie zaczęłam się obwiniać za to, co zrobiłam. W ciągu jednej nocy zepsułam wszystko, co było dla mnie ważne. Po pierwsze, opuściłam szkołę. Niby nic, bo przecież i tak miałam w planach to zrobić, ale chciałam iść na wagary kosztem zakupów, a nie kupki białego proszku. Po drugie, i najważniejsze, poniekąd zdradziłam Roberta. W wieku szesnastu lat nie ma gorszej zdrady, niż pocałowanie innej osoby. Miałam ochotę palnąć się w głowę, albo się rozpłakać. Wiedziałam jednak, że jakakolwiek oznaka słabości, byłaby czerwonym sygnałem w głowie Zoey. Cieszyłam się, że mam kogoś, kto tak bardzo o mnie dba, ale czasem nadopiekuńczość Zoey i Avery mnie przygniatała. Siedziałam więc na kanapie i milczałam, gryząc się z własnymi myślami, podczas, gdy moje przyjaciółki pochłonięte były rozmową o nadchodzącym balu. Dochodziła pora obiadowa, a ja nawet nie wiedziałam, kiedy minął mi ten czas. Prawdopodobnie spędziłam go w większości na dochodzeniu do siebie. Spojrzałam w lustro, znajdujące się przy schodach, ulokowanych w salonie i skrzywiłam się na widok własnego odbicia. Mój wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Poderwałam się w milczeniu z kanapy, co moje przyjaciółki skwitowały unosząc po jednej brwi do góry. Wyglądały wtedy naprawdę komicznie. Nie wiem, jak to się działo, ale często we trzy robiłyśmy te same rzeczy w równoległym czasie.
-Gdzie idziesz? - zatroskana Avery klepnęła mnie delikatnie w udo.
-Muszę skoczyć do domu, żeby doprowadzić się do stanu używalności. Wyglądam jak potwór - zajęczałam cicho, przykładając otwartą dłoń do czoła. Byłam bliska rozpaczy.
-Wyglądasz świetnie - skłamała Zoey, ale dostała od Avery dość mocnego kuksańca w bok.
-Dobra, idź. Ale odezwij się do nas koniecznie, bo będziemy się martwić - poprosiła Avery. Dziewczyna wstała z kanapy i otuliła mnie swoimi szczupłymi ramionami. Chwilę później dołączyła się do niej Zoey i tak we trzy przytulałyśmy się na środku salonu. Trwałyśmy w bezruchu dość długą chwilę.
-Dziękuję wam naprawdę za wszystko - powiedziałam już na werandzie. - Jesteście najlepsze! - dodałam zeskakując ze schodków. W moich pierwotnych wyobrażeniach biegłam przez rozgrzane od upału ulice La Vernii. W rzeczywistości jednak, szłam powolnie, powłócząc nogami. Nigdzie mi się nie spieszyło, a to, że nikt mi nie trajkotał za uchem, było jak zbawienie. Kochałam rozmawiać z moimi przyjaciółkami, słuchać ich śmiechu, ale wtedy byłam na kacu narkotykowym, a nie istniało chyba nic gorszego. Pod moim domem nie stał ani samochód rodziców, ani motor Conora. Odetchnęłam z ulgą, bo mogłam w spokoju wejść do domu i nie słuchać głupich pytań mojej mamy. Podejrzewałam, że moi rodzice rano wyszli z domu w przekonaniu, że spokojnie śpię na górze. Inaczej dawno już próbowaliby się do mnie dobić. Popchnęłam drzwi frontowe, które po chwili z łoskotem uderzyły o framugę. Do mojego pokoju praktycznie się teleportowałam. Ledwo wiedziałam co robię. W mojej głowie powstała jedna myśl, której kurczowo się trzymałam. Musiałam koniecznie zobaczyć się z Austinem i wszystko mu wyjaśnić. Kochałam Roberta i nie obchodziło mnie, czy w sercu Austina wykwitła jakaś nadzieja. Przebrałam się szybko w szorty i białą bluzkę, które ty razem należały w zupełności do mnie. Chwyciłam jeszcze plecak, w którym znajdowały się wszystkie rzeczy niezbędne do nocowania poza domem i cały zestaw uzupełniłam granatowymi słuchawkami Beats. Planowałam zostać na noc u któregoś z moich przyjaciół. Z całą pewnością miałam w planach uniknąć spotkania z Robertem tego wieczoru. Wyszłam z pokoju i szybkim krokiem opuściłam swój dom. Zakluczyłam drzwi frontowe i w kilku susach pokonałam dość wysokie schody. Do domu Austina podążałam bardzo szybkim krokiem. Dla postronnego obserwatora wyglądałam pewnie tak, jakbym się wybrała na codzienny jogging. I dobrze, pomyślałam, niech ludzie się nie domyślają, bo ploty w La Vernii rozchodzą się z prędkością światła. Mój przyjaciel mieszkał tylko kilka ulic ode mnie, tak więc szybko przebyłam drogę dzielącą nasze domy. Nacisnęłam kilka razy niespokojnie i nachalnie dzwonek do drzwi. Po kilkudziesięciu sekundach oczekiwania, ujrzałam w progu Austina. Nie prezentował się najlepiej. Miał na sobie dresy, które jednak pozostawiały wiele do życzenia. Były wymięte i w kilku miejscach poplamione. Biała bluzka na ramiączka podwinęła się lekko na lewym biodrze. Przeniosłam wzrok z ubrania na twarz mojego przyjaciela. Jego usta, wyschnięte od delikatnego odwodnienia, wygięły się w moją stronę w podkówkę. Pod oczami prezentowały się okazałe cienie, których wcale nie rzucały długie, ciemne rzęsy chłopaka. Na czole Austin miał dość pokaźny kompres przyczepiony po obydwu stronach plastrami, a w dłoniach trzymał butelkę wody, która została pewnie niedawno wyciągnięta z lodówki. Wnioskowałam to po tym, że plastik pokrywał delikatny szron, który zamienił się już częściowo w stan ciekły i kropelkami skapywał na skarpetki mojego przyjaciela. Austin zaprosił mnie do środka gestem, a ja od razu przystałam na jego propozycję.
-Nie wyglądasz najlepiej - zauważyłam, co byłoby dość bystre, gdyby nie to, że to ja byłam przyczyną jego fatalnego wyglądu.
-A ty wyglądasz świetnie jak zawsze - na ustach chłopaka zamajaczył ponury uśmiech. Przed moimi oczami stanęły sceny z wczorajszego wieczora. Powinnam nic nie pamiętać, ale jak na złość, wszystkie te myśli tłukły mi się po głowie, odbijając od jednej ścianki mózgu do drugiej, raniąc przy tym okropnie i rozsadzając umysł.
-Powinniśmy porozmawiać - mruknęłam, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę. Nagle Austin zrobił coś, czego w życiu bym się po nim nie spodziewała. Złapał mnie za nadgarstki i przyparł do drzwi frontowych. W jego oczach kryła się nutka zadziorności.
-Jeżeli chodzi o wczoraj to nie żałuję ani sekundy z tego pocałunku. Wszystko zostanie między nami, ale tylko dlatego, że szanuję ciebie, a Robert to mój najlepszy kumpel. Ale dla jasności; jeżeli miałbym cofnąć się do wczorajszego wieczora to zrobiłbym to samo - powiedział półgłosem, układając ręce po obydwu stronach mojej głowy. Chciałam uciec, ale wiedziałam, że nie dam rady. Austin był ode mnie silniejszy. Dodatkowo górował nade mną wzrostem. Wiedziałam jednak, że coś muszę wymyślić, bo piekący ból wdarł się w kąciki moich oczu.
-Nie mów tak, Austin - poprosiłam błagalnym tonem, ale moje prośby spełzły na niczym. Chłopak zamiast zaprzestania swoich czynności, podniósł dłonią mój podbródek i przyjrzał mi się uważnie. Po chwili złożył na moich ustach delikatny pocałunek.
-To już ostatni, obiecuję - szepnął, gdy odsunął się ode mnie na kilka milimetrów. Miał przymknięte oczy, wyglądał jak anioł. Opuścił obydwie ręce i pozwolił mi opuścić swój dom. Wyszedł za mną na werandę i powiedział jeszcze:
-Zawsze będę tutaj dla ciebie, Faith. Jako przyjaciel i jako chłopak.
Pobiegłam przed siebie, bo nie mogłam dłużej znieść wyrzutów sumienia, które wypełniły cały mój umysł. Wreszcie dałam upust swoim emocjom i rozpłakałam się na dobre. Wyciągnęłam z kieszeni swojego iPhone'a i po omacku wykręciłam numer do Avery. Nie widziałam na oczy. Przytknęłam telefon do ucha i odczekałam kilka sygnałów.
-Słucham cię, Faith - usłyszałam po drugiej stronie słuchawki. Westchnęłam z lekką ulgą.
-Daj mi u siebie zanocować, proszę - wychlipałam, urywając. Mój płacz niósł się echem po ulicy. Usłyszałam jak moja przyjaciółka nabiera głośno powietrza w płuca...

wtorek, 12 marca 2013

Chapter 3

"Everything is perfect. Perfect, if you know what to draw"

† Avery  13.05.2013 r. San Antonio 

Obudził mnie stłumiony dźwięk jednej z moich ulubionych piosenek. Wsadziłam rękę pod poduszkę w celu znalezienia nieznośnie dzwoniącego urządzenia. Niestety nie mogłam tego zrobić. Podniosłam się do pozycji siedzącej i wychyliłam się z łóżka tak, by móc grzebać w stercie ciuchów leżących na podłodze. Gdy już komórka znalazła się w moim posiadaniu, zaspana odebrałam ją. 
- Avery, musisz tu przyjechać ! - usłyszałam piskliwy krzyk Alex'a. 
Zawsze jego krzyk był piskliwy, gdy się denerwował. Niewiele z tego rozumiejąc, dalej siedziałam na łóżku. 
- Ale o co chodzi ? Jest dopiero ...- spojrzałam na wyświetlacz telefonu - szósta trzydzieści. Wkurzasz mnie - warknęłam nieprzyjemnie i już miałam się rozłączyć, gdy moich uszu dobiegł nieco spokojniejszy głos. 
- Av, słuchaj, tu Andrew. Musisz koniecznie przyjechać na plażę. Znaleźliśmy Austina i Faith śpiących na piachu. Nie wiemy czemu. Poszliśmy tylko na jogging ! - On też zaczynał panikować. 
Teraz wiedziałam już, że to sprawa niecierpiąca zwłoki. Wstałam na równe nogi i podeszłam do szafy, jednocześnie kontynuując rozmowę z chłopakiem. 
- Dobra, już jadę. Gdzie dokładnie jesteście ? - spytałam, wolną ręką przerzucając ubrania na szafkach, w garderobie. 
- Pamiętasz te takie żółte słupki, do których ostatnio przyczepiliśmy siatkę ? - Andrew plątał się język. Nie wiedział dokładnie, jak mi to wyjaśnić - No pamiętasz ?! - ponaglił. 
- Tak, oczywiście. Zaraz tam będę - powiedziałam dopiero po chwili, gdy skojarzyłam o co mu chodzi. Rozłączył się, dając mi jednocześnie znać, abym się pośpieszyła. Wygrzebałam w końcu koszulę w paski, mającą symbolizować tunikę, miętowe zakolanówki i biały top. Byłam wdzięczna sobie, że wczoraj wieczorem pomyślałam nad wzięciem prysznica. Szybko więc umyłam zęby, zrobiłam prawie niewidoczny makijaż, a włosy spięłam w wysokiego kucyka. Włożyłam na siebie wybrane ubrania i po dobraniu odpowiednich butów - martensów i torby Givenchy'ego, wybiegłam z domu. Jak mi się zdawało, niezauważona przez rodziców, którzy najprawdopodobniej jeszcze spali. Dzisiaj w La Vernii było dość wiecznie, jednak nadal bardzo ciepło. Wskoczyłam do samochodu i szybko go odpaliłam. Wiedziałam, że droga zajmie mi co najmniej dwadzieścia minut. A to bardzo źle. W głowie wymyślałam tysiące czarnych scenariuszy. Bo tak naprawdę nadal nie wiedziałam, co się dokładnie stało. Modliłam się, żeby to nie było coś poważnego. Żebyśmy nie mieli kłopotów, przede wszystkim. Byłam też trochę rozczarowana, że raczej z dzisiejszych zakupów nici. Wątpiłam, by Faith po spędzeniu nocy na plaży, nie wiadomo czemu z Austinem, miała jeszcze siłę, na zakupowe szaleństwo. Po dwóch kwadransach, byłam na opustoszałym parkingu, znajdującym się najbliżej interesującego mnie wejścia na plażę. Samochód zostawiłam praktycznie na środku, nie martwiąc się o miejsce parkingowe. Zaczęłam biec truchtem do dwóch małych postaci, stojących tuż obok oceanu. Byłam pewna, że to Alex i Andrew. Po chwili dopadłam do nich i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to dwie sylwetki, pochrapujące cicho na piachu. 
- Czemu ich nie obudzicie ? - spytałam, po około trzydziestu sekundach bezmyślnego wpatrywania się w nich. Odpowiedziała mi głucha cisza, więc postanowiłam działać. Podeszłam do skulonej na piachu dziewczyny i lekko nią potrząsnęłam. Nawet nie drgnęła. Ponowiłam próbę, tym razem szarpiąc odrobinę mocniej - Fa wstawaj. Twoja mama już jedzie - szepnęłam. 
- Mama ?! - blondynka zerwała się do pozycji siedzącej. 
Wyglądała wręcz przerażająco. Miała potargane włosy, worki pod zaczerwienionymi oczami, podartą sukienkę i do tego złamany obcas w swoich nowych sandałkach. Miałam wrażenie, że zaraz się popłaczę. W kącikach oczu zebrały jej się łzy. 
- Co tu robicie ? - spytałam trochę za bardzo przymilnym głosem, niż chciałam na początku. 
Faith chwilę nie odpowiadała. Przyłożyła dwa wskazujące palce do skroni i poczęła je intensywnie rozmasowywać, jakby to miało coś pomóc. 
- Nie pamiętam. Miałam amfetaminę i ... nie wiem. Naprawdę nie mam pojęcia - wydusiła w końcu. 
Wpatrywałam się w nią z otwartymi ustami. Nie spodziewałam się po niej takiego zachowania. Wydawało mi się, że ona nie lubi narkotyków. To zawsze mnie wynoszono z imprez, a jednak nigdy nie byłam tak naćpana, by usnąć na plaży, nie wiedząc, że następnego dnia jest szkoła - Av, niedobrze mi - dziewczyna próbowała podnieś się na równe nogi. 
- Chodź może tam. Na wypadek, gdybyś miała zacząć wymiotować - zarzuciłam rękę Fa na swoją szyję i pokuśtykałam z nią w najbliższe krzaki - Chłopaki, obudźcie Austina ! - krzyknęłam na od chodnego - Jak mogłaś być tak bardzo nieodpowiedzialna ?! Co sobie pomyślą twoi rodzice ?! Przecież wiesz, że nie ujdzie ci to na sucho. Albo mama Aus'a coś wywącha, albo twój stary. Twoją matką bym się raczej nie przejmowała - naskoczyłam na dziewczynę, gdy tylko ta dostała odruchów wymiotnych i zwymiotowała - Cholera, nie na włosy ! - złapałam jej włosy i trzymałam przy plecach.
Jeszcze chwilę to trwało, jednak gdy po pięciu minutach upewniłam się, że już nic nie opuści się buzi, wróciłyśmy do chłopaków. A mnie strasznie rozbolała głowa. Czułam się tak, jakbym wypiła litr wódki, po czym przebiegła kilometr, a na koniec nie mogła odpocząć. Wszystko we mnie krzyczało, że powinnam teraz leżeć w łóżku, jednak byłam za dobra. Usiadłam na piachu i wpatrzyłam się w ocean. Pomyślałam, że powinnam zadzwonić do Roberta. To chłopak Faith i jako pierwszy powinien dowiedzieć się o tym incydencie. Jednak nie miałam odwagi, by to zrobić. Jakby cały ten syf, był moją winą. Przygryzłam dolną wargę. Z niewiadomych powodów marzyłam, aby teraz znaleźć się w objęciach Andrew. To zawsze sprawiało mi przyjemność, a teraz potrzebowałam tego ze zdwojoną mocą. Jednak on zdawał się mnie nie zauważać. Bynajmniej mnie, jako dziewczyny. Jako przyjaciółkę darzył mnie dużą sympatią. Wciągnęłam głośno powietrze i odwróciłam głowę w stronę biegnącej do nas pary. Był to Cole i jego dziewczyna Zoey - ubrana w sukienkę w kwiatki i dżinsową kurteczkę. Jak zwykle stanowiła przykład idealnego, dziewczęcego stylu. 
- Matko ! Nie jesteście tu wszyscy potrzebni ! - usłyszałam krzyk Faith - Poradzilibyśmy sobie sami ! 
- Wątpię - Zoey wyciągnęła ze swojego czarnego plecaka koc i zaczęła podnosić po woli Fa. 
- Mówię, że nie potrzebuje waszej cholernej pomocy ! - blondynka postanowiła dalej stawiać opór. Zastanawiałam się, czy nie robi tego specjalnie. 
- Mam w nosie czego potrzebujesz - brunetka mówiła najspokojniej, jak umiała. Zdawała się być niewzruszona na krzyki. Zdjęła z dziewczyny marynarkę i kazała zdjąć jej buty. Opatuliła ją szczelnie kocem w zielono-niebieską kratę - Teraz lepiej. Możemy wracać do domu. Idziesz z nami ? - zwróciła się do mnie z taką samą troską, z jaką mówiła do wszystkich. 
- Chłopaki zajmiecie się Austinem ? - spytałam, patrząc na nich wszystkich, tak naprawdę zawieszając wzrok tylko na Andrew. 
- Pewnie. Chyba jest w ciut lepszym stanie, niż Faith - Cole uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. 
- Dobra Zoey, idę z wami - dogoniłam, już trochę oddalone ode mnie dziewczyny. 
Postanowiłyśmy wspólnie, że udamy się do domu Zoey, gdyż nie było tam nikogo oprócz Tylera, który nie wydawał się mieć z tym problemu. Usadziłyśmy blondynę na tylnym siedzeniu samochodu Zo. W międzyczasie wykonałam kilka telefonów. Między innym do Conora, który powiedział, że rodzice śpią upici po imprezie, a gdy tylko się obudzą wkręci im bajeczkę, że jego siostra jest u Austina. W przypadku Aus'a zrobi odwrotnie. Wiedziałam, że chłopak jest świetnym kłamcą, więc w tej sprawie nie było powodów do zmartwień. Ustaliłyśmy także, że ze szkoły dzisiaj zrezygnujemy wszystkie trzy. Jeden dzień na wagarach nie powinien zaważyć na naszej przyszłości. Po około czterdziestu minutach byłyśmy pod domem Zoey. Faith była już w stanie iść o własnych siłach i w miarę normalnie. Chyba przejażdżka samochodem bez dachu przyczyniła się ku temu. Gdy znalazłyśmy się w pokoju brunetki, ta stwierdziła, że pożyczy Fa ubrań. W końcu nosiłyśmy ten sam rozmiar. Więc blondynka wzięła szybki prysznic, doprowadziła swoje włosy do ładu i przebrała się w biały top z nadrukiem i dresowe spodnie. Zrobiłam jej kawy z mlekiem , omleta z serem i dałam tabletkę aspiryny, która mogła pomóc na silny ból głowy. 
- Dzięki dziewczyny, jesteście kochane - odezwała się Faith po zjedzeniu i odpoczęciu chwilę. 
- Nie ma za co. Lepiej powiedz co wydarzyło się między tobą, a Austinem - dźgnęłam dziewczynę w brzuch. Wiedziałam, że bez przyczyny nie leżeli na tej plaży. 

poniedziałek, 11 marca 2013

Chapter 2

 ' Something can always spoil us, but also something can fix us ' 

                                       
 Faith  12.05.2013 r. San Antonio 


Spoglądałam na śpiącego Roberta i aż miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Chłopak opierał głowę o wyciągnięte ramię, które już całe było obślinione. Mogłoby to się wydawać obrzydliwe, ale w tamtym momencie miałam ochotę go mocno wyściskać, bo wyglądał uroczo. Sięgnęłam na szafkę nocną po mój telefon, aby zobaczyć która godzina. Zbliżała się już siódma rano, więc za chwilę musiałam budzić mojego chłopaka. To było takie wspaniałe, gdy wieczorami Robert zakradał się przez ogród do mojego pokoju, a nasi rodzice nie mieli pojęcia o tym, że spędzamy razem nie tylko dnie, ale i noce. Podniosłam się delikatnie z łóżka i poszłam do swojej garderoby, w której wybrałam ubrania na jogging. Od jakiegoś czasu codziennie rano biegałam, dlatego wstawałam tak wcześnie. Udałam się do łazienki, aby odbyć poranną toaletę. Postanowiłam, że ubiorę się w różowe szorty, fioletową bluzkę oraz również różowe vansy. Wzdrygnęłam się, gdy Robert głośno zakasłał przez sen i przewrócił się na drugi bok. Gdy wiązałam włosy w kucyk, mój chłopak przetarł leniwie oczy i spojrzał się na mnie, a na jego twarzy wykwitł uśmiech, który tak bardzo kochałam.
-Cześć, mała - mruknął i niespodziewanie kichnął. Rzuciłam mu paczkę chusteczek higienicznych z mojego biurka.
-Chyba będziesz chory, co? - zapytałam przysiadając na brzegu łóżka
-Nie idę dzisiaj do szkoły. Mam to gdzieś - oznajmił i wysmarkał nos.
-Byłoby chyba nawet lepiej, gdybyś został w domu. Nie wyglądasz najlepiej - pogłaskałam Roberta po głowie.
-Nie to co ty - uśmiechnął się do mnie szeroko i cmoknął mnie w policzek.
-Dobra, dobra. Koniec tego. Wstawaj, leniuchu - wstałam z łóżka, ściągając z mojego chłopaka kołdrę. Robert nie miał problemu z szybkim wstawaniem, tak więc już 10 minut później staliśmy na podjeździe przy moim domu. Zaczęliśmy biec obok siebie w stronę domu chłopaka, rozmawiając.
-W ten weekend Alex robi imprezę. Słyszałaś o tym? - zagaił Robert.
-Avery coś wspominała. Szczerze mówiąc to, o dziwo, średnio mam ochotę na balowanie. Wolałabym spędzić chociaż jeden wieczór wtulając się w ciebie - mruknęłam krzywiąc się nieznacznie. Przebiegliśmy jeszcze jedną uliczkę, zmierzając w stronę domu mojego chłopaka. Poranny jogging z Robertem sprawiał, że prawie w ogóle nie czułam zmęczenia.
-Co robisz dzisiaj wieczorem? - zapytał chłopak, gdy już staliśmy pod drzwiami do jego domu.
-Mama Austina ma imieniny i matka się uparła, żebym poszła - spojrzałam na niego przepraszająco, wzruszając ramionami. Myślałam, że Robert się zdenerwuje, ale on tylko cmoknął mnie w policzek, pożegnał się i wszedł po cichu do domu, a ja ruszyłam z powrotem w stronę moich czterech kątów. Po pół godzinie znajdowałam się na powrót w moim pomalowanym na fioletowo pokoju. Uśmiechnięty Justin Bieber spoglądał na mnie z drzwi do garderoby. Włączyłam muzykę w radiu, na tyle głośno, by była słyszalna w łazience i poszłam się myć. Podśpiewywałam sobie cichutko pod prysznicem piosenkę Taylor Swift. Gdy ubrana, uczesana i umalowana opuszczałam łazienkę, było już po dziewiątej rano. Chwyciłam plecak i ruszyłam do kuchni, w której już siedział mój zaspany brat bliźniak. Przejechałam jedną dłonią po jego rozczochranych włosach, ale chłopak strzepnął ją leniwie ze swojej ciemnej czupryny. Chwyciłam z szafki musli, bez słowa wyszłam z domu i udałam się do garażu. Droga do szkoły zajęła mi aż pół godziny, bo przed dziesiątą we wtorki La Vernia była zatłoczonym i upierdliwym zadupiem. Bałam się, że na parkingu nie będzie dla mnie żadnego dobrego miejsca, ale akurat znalazłam jedno, w miarę blisko drzwi i w cieniu jednego z nielicznych drzew. Wychodząc z auta, nasunęłam na nos ciemne okulary i chwyciłam z siedzenia pasażera torbę. Ledwo zdążyłam zamknąć drzwi, ktoś już przytulał mnie szczelnie od tyłu. Byłam święcie przekonana, że to Robert, ale po niedługiej chwili przypomniałam sobie, że przecież mój chłopak fatalnie się rano czuł. Wyrwałam się z nieznanych mi objęć i obróciłam się na pięcie. Alex śmiał się ze mnie, a obok niego stał rozweselony Austin.
-Hej, chłopaki - powiedziałam z szerokim uśmiechem, dając Alex'owi kuksańca w bok.
-Cześć, małolato - Austin zacmokał tak, jakby poznawał nowy smak. - Będziesz dzisiaj u mnie?
-Jasne, że będę - odparłam wzruszając z przesadną lekkością ramionami. Tak naprawdę nie miałam w ogóle ochoty na huczne obchodzenie imienin matki mojego przyjaciela. Liczyłam na jego wsparcie, na to, że jakoś mnie wyciągnie z tłumu rozpitych, przekwitających ludzi. Ruszyliśmy w trójkę do szkoły, bo już za dwie minuty miał zadzwonić dzwonek. Po wejściu do budynku, chłopcy poszli w prawą stronę, a ja skręciłam w lewo, gdzie czekała na mnie Avery. Przywitałyśmy się uściskiem. Avery już z naręczem książek wybierała się na muzykę. Nigdy nie rozumiałam po co komu na muzyce książki, ale mojej przyjaciółce najwidoczniej nie przeszkadzał ciężar, bo cały czas uśmiechała się do mnie promiennie.
-Słuchaj, wpadłam na świetny pomysł - powiedziała wreszcie. - W sumie to na dwa pomysły - dodała po chwili.
-No, co jest? - zapytałam opierając się plecami o moją szafkę.
-Pierwsza sprawa - musimy koniecznie wybrać się na zakupy do stolicy, bo jak tak dalej pójdzie to nie będę miała, w co się ubierać. Aha, no tak. I jeszcze w weekend ta impreza, na którą nie mam żadnych ciuchów. Wszystko co najmniej raz już założyłam. Założenie tego samego po raz kolejny skazałoby mnie na towarzyski lincz - mrugnęła do mnie porozumiewawczo i zaśmiała się perliście. - To co powiesz na zakupy jutro? Wybierzemy się na małe wagary - zatarła ręce, jakby knuła nie wiadomo jaki spisek.
-Mi to w zupełności odpowiada - wyciągnęłam ku przyjaciółce ramię i razem ruszyłyśmy w stronę swoich sal. Było o tyle dobrze, że miałyśmy pierwszą godzinę niedaleko siebie.
-A druga sprawa jest taka, że jak nie pójdziesz na przesłuchanie do tego musicalu to osobiście skopię ci tyłek - po jej spojrzeniu wywnioskowałam tylko tyle, że dziewczyna nie żartowała. Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam, ale w głębi ducha zabroniłam sobie myślenia o musicalu. Owszem, lubiłam występować, ale to nie oznaczało, że lubię to robić przed całą szkołą, która była gotowa wyśmiać każdego nieudacznika. Na dodatek te romantyczne sceny z Austinem, z których Robert nie byłby zadowolony. Mój występ w musicalu z okazji zakończenia roku szkolnego stał raczej za słowem NIE. Dzień w szkole minął mi bardzo szybko. Najpierw miałam angielski, a potem kolejno: matematykę, hiszpański, wf i muzykę. Zwykła, szara codzienność amerykańskiej nastolatki. Po południu pogoda nadal dopisywała, czego nie można było powiedzieć o moim humorze. Dzień bez Roberta był dla mnie dniem straconym i cały czas snułam się przykulona po szkole. Ludzie spoglądali na mnie z niedowierzaniem. No bo jak to? Dziewczyna z elity przykulona? Coś musiało się wydarzyć. Nic się nie wydarzyło. Po prostu mój chłopak był chory i po prostu mimo obecności pozostałych przyjaciół było mi smutno i nudziłam się. Tak więc, gdy znajdowałam się już niedaleko swojego domu, mogłam odetchnąć z ulgą. Dochodziła już szesnasta, a o osiemnastej miała zaczynać się kolacja u pani Mahone. Czasem denerwowało mnie, że moja rodzina żyła z rodziną Mahone w aż tak bliskich stosunkach. Weszłam do domu, gdzie przywitał mnie piskliwy głos mojej rok młodszej siostry, która kłóciła się o coś z Conorem. Przysłuchałam się ich rozmowie.
-Jak mogłeś to zrobić, co? Jesteś dupkiem! - wykrzyczała Maxime, a ja wiedziałam, że za chwilę może wybuchnąć płaczem.
-Przestań dramatyzować, idiotko. Dostaniesz szlaban i jakoś się pozbierasz - wyraźnie usłyszałam jak mój brat zaciąga się papierosem. Rozejrzałam się po domu w poszukiwaniu rodziców, ale szybko doszłam do wniosku, że pewnie nadal tkwią w pracy, albo po prostu w korkach. Weszłam więc do pokoju mojej siostry i założyłam rękę na rękę.
-Ktoś mi powie, o co się rozchodzi? - zapytałam unosząc jedną brew do góry.
-Nasza siostrzyczka jak zwykle odwala jakieś farmazony - Conor, ubrany w czarną bluzkę na ramiączka i czerwone krótkie spodenki, półleżał na łóżku Maxime, poprawiając swój również czerwony full cap.
-Hej, chwilunia. Conor, co ty tak właściwie robisz w domu? Nie powinieneś dopiero wracać ze szkoły - dopiero po kilku minutach zorientowałam się, że coś nie gra.
-Doszedłem do wniosku, że bardziej rajcuje mnie siedzenie na plaży, albo jeżdżenie na motorze z fajnymi dupeczkami, niż uczenie się - mój brat po raz kolejny zaciągnął się głośno papierosem. Spojrzałam na Maxime, która cichutko pochlipywała na swoim obrotowym krześle.
-Rodzice znaleźli u mnie to - rzuciła do mnie torebeczkę z białym proszkiem. Wzięłam ją do ręki i ostrożnie zbadałam jej zawartość. Spiorunowałam Conora wzrokiem.
-Dobra, ja to biorę i wyrzucę, dobra? Potem pogadamy, bo teraz muszę się szykować - w pośpiechu opuściłam pokój mojej siostry i udałam się do swojej sypialni, gdzie szybko wybrałam numer do Austina. Chłopak odebrał po kilku sygnałach.
-Słucham cię, Faith? - zapytał i zachichotał.
-Aus, będziemy się dzisiaj doskonale bawić - odparłam i odłożyłam słuchawkę. Sama nie wiedziałam, po co dzwoniłam, ale czułam, że muszę to zrobić i potrzymać go trochę w niepewności. Ruszyłam do łazienki, żeby się umyć. Długo zastanawiałam się, w co się ubrać, jednak w końcu mój wybór padł na różową sukienkę, czarny żakiet i drobne dodatki.
*
Po kilkukrotnym odśpiewaniu pani Mahone "Sto lat" i po wielu toastach, impreza rozkręciła się. Ja z Austinem postanowiliśmy wybrać się na plażę. Spacerowaliśmy wzdłuż brzegu, gdy Austin nagle zapytał:
-Czemu właściwie wspomniałaś, że będziemy się doskonale bawić?
-No tak, zupełnie zapomniałam - mruknęłam sama do siebie, po czym wyciągnęłam z torebki plastikowy woreczek z białym proszkiem.
-Co to takiego? - zapytał głupkowato Austin.
-Amfetaminy nigdy za wiele - pomachałam wesoło woreczkiem i usiadłam na piachu. - Austin, nie patrz się tak. Mam zamiar to wciągnąć - zaśmiałam się. Wyciągnęłam z torebki przygotowane wcześniej dwie rurki. Jedną zatrzymałam dla siebie, a drugą podarowałam Austinowi. Chłopak ze wzruszeniem ramion odebrał mi woreczek z białą substancją i sam zaciągnął się porządnie. Poszłam w jego ślady, jednak z moich oczu wydobyło się kilka łez. Po kilkukrotnym powtórzeniu tej czynności położyliśmy się z Austinem na piachu. Morze wcześniej przyjemnie szumiało. Teraz jednak szum wydawał się hałasem. Spojrzałam na mojego przyjaciela, który z otwartymi ramionami wpatrywał się w niebo. Śmiał się tak głośno, że gdyby ktoś był na tym odcinku plaży, mógłby pomyśleć, że się oćpaliśmy. Na tę myśl sama wybuchłam śmiechem. No tak, my się faktycznie oćpaliśmy. Wtuliłam się w Austina, który kurczowo zacisnął dłonie na moich ramionach.
-Zawsze ci chciałem to powiedzieć. Jesteś fajną dupą. To nie fair, że Robert ma to, co najlepsze za każdym razem. Od kiedy pamiętam chciałem cię okropnie pocałować - powiedział spojrzał mi oczy. Zachichotałam cicho, ale pozostałam w bezruchu. Podejrzewam jednak, że wyraz mojej twarzy nie sugerował zbyt wiele. Austin tymczasem nachylił się nade mną i pocałował mnie namiętnie, a ja, sama nie wiem czemu, odwzajemniłam ten pocałunek. Po kilku minutach oderwaliśmy się od siebie niechętnie i zasnęliśmy wtuleni siebie na plaży. Ani ja, ani mój przyjaciel nie pamiętaliśmy, że już kolejnego ranka mamy wybrać się do szkoły.

sobota, 16 lutego 2013

Chapter 1

' Sunny days that never come - the last two months of school ' 

 Avery  11.05.2013 r. San Antonio 


Przyciśnięta mocno lewym policzkiem do poduszki, leżałam z nadzieją, że nagle w telewizji powiedzą, że wszystkie szkoły zostały zamknięte. Jednak, jak podejrzewałam, po jeszcze minucie takiego bezsensownego leżenia usłyszałam donośny głos brata, wołającego na śniadanie. Mimo, że wczoraj nie zjadłam żadnej kolacji, byłam pewna tego, że dzisiaj raczej też nic nie przełknę. Mój żołądek zawiązywał się w supeł na myśl o zbliżającym się teście z geografii. Kiedy patrzyłam na ogrom materiału do ogarnięcia, zaraz gubiłam chęci do nauki. Teraz, gdy popatrzyłam na notatki, leżące na biurku, znowu zrobiło mi się niedobrze. Zwróciłam się w stronę szafy w celu znalezienia chociaż kilku nadających się do szkoły ubrań. Choć mama twierdziła, że wszystkie się nadają. W ostateczności wygrzebałam miętowe rurki 7/8 i czarną koszulę na ramiączka. Pomaszerowałam do łazienki. Umyłam twarz, zęby oraz zrobiłam makijaż i uczesałam włosy, tak by każdy nie sterczał w inną stronę. Po czym ubrałam się w wybrany wcześniej zestaw. Po około minucie bezcelowego patrzenia się w lustro, postanowiłam wepchnąć do plecaka kilka potrzebnych książek i zakładając go na plecy, wyszłam z pokoju. W korytarzu nie było nikogo, oprócz krzątającej się gdzieś na końcu sprzątaczki. Powoli przestawałam zwracać na nią uwagę. Zbiegłam po białych schodach i znalazłam się w przestrzennym holu, z którego praktycznie od razu mogłam dostać się do drzwi wyjściowych, ale jednak postanowiłam oznajmić rodzinie, że jeszcze żyję i mam zamiar wybrać się do szkoły. Więc ruszyłam w prawą stronę i przechodząc przez jasną jadalnie, z wielkim, kryształowym żyrandolem podwieszonym nad stołem, znalazłam się w kuchni. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu przy stole siedziała cała rodzina, zajadając się grzankami z dżemem i naleśnikami polanymi syropem klonowym. Przy okazji głośno dyskutując, na jakiś kompletnie nie interesujący mnie temat. 
- O, nasza księżniczka już wstała - Tata wyszczerzył do mnie swoje białe zęby i odsunął jedno z wolnych krzeseł obok siebie. 
 - Tak wstałam i hmm...raczej nie zjem śniadania. Nie jestem głodna. Chciałam tylko powiedzieć, że jadę do szkoły - wyjaśniłam, zabierając tylko ze stołu jogurt pitny o smaku brzoskwiniowym, który czekał specjalnie na mnie. 
- Jak tam sobie chcesz. A ! Zapomniałbym - powiedział, wpychając swoją masywną rękę do tylnej kieszeni spodni i wyjmując z niej portfel - Mówiłaś, że musisz zatankować - dodał, wyciągając do mnie banknot stódolarowy. 
Pocałowałam ojca w policzek i po krzyknięciu krótkiego 'Dzięki !', pobiegłam do samochodu. Stwierdziłam, że zatankuje go później, ponieważ jakbym chciała to zrobić teraz, raczej na pewno spóźniłabym się do szkoły. W aucie od razu włączyłam odtwarzacz CD. Pierwszą piosenką, jaką usłyszałam było 'Sexyback' Justina Timberlake'a. Pod głosiłam i odpaliłam samochód, by już po chwili mknąć przez ulicę La Verni, wprost do budynku zapchanego pustymi laskami i umięśnionymi football'owcami, zwanego szkołą. Nigdy szczególnie nie przepadałam za tym miejscem - jak większość uczniów, zresztą - ale czułam się w nim dość swobodnie. Nawet mogłabym pokusić się o powiedzenie, że lubię wszystkie nauczycielki, ale skłamałabym. Była jedna starsza kobieta, której nienawidziłam z całego serca. Margaret Hopkins - nauczycielka języka angielskiego. Pani Hopkins miała siwe włosy, spięte w ciasnego koka. Lubowała się w czarnych marynarkach i ołówkowych spódnicach. Na jej haczykowatym nosie, zawsze widniały okulary ze szkiełkami, jak denka od szklanek. Jednak chyba nie wygląd był w niej najgorszy. Gdy tylko kłóciła się ze swoim gburowatym mężem, całą złość wyładowywała na nas. W trakcie zapisywania przykładów na tablicy, mówiła, jak bardzo nie znosi, gdy w telewizji lecą meczę. Jak to by chciała brać udział w protestach o równouprawnienia kobiet. I wiele, wiele innych rzeczy, które absolutnie nie miały nic wspólnego z czasami w języku angielskim, z których uwielbiała robić kartkówki. Do tego wszystkiego, gdy tylko pojawiłam się w tej szkole, od razu jej podpadłam. To był już pierwszy miesiąc liceum, kiedy to ja, za karę, musiałam malować szafki na szkolnych korytarzach. Gdy byłam właśnie w trakcie malowania ich górnej części, pani Hopkins przechodziła koło drabiny, a cała puszka farby wylądowała na jej głowie i ubraniu. Była tak wściekła, że przez następne kilka tygodni, mieliśmy najtrudniejsze testy z angielskiego w całej szkole. Choć minęło już trzy lata, ona nadal nie ustępowała. Z rozmyśleń wyrwał mnie pisk opon samochodu, hamującego przede mną. Znajdowałam się już na parkingu szkolnym. Oczywiście nie było szans, by postawić auto w miarę blisko drzwi. Wszystkie dobre miejsca były już dawno zajęte przez koszykarzy. Mimo tego, wypatrzyłam w tłumie samochód Faith. Ona przynajmniej zawsze miała miejsce parkingowe, bo jej chłopakiem był kapitan szkolnej drużyny koszykarskiej - Texas Knights. Po niezwykle dłużącym się kwadransie, znalazłam wolne miejsce, wcześniej o mało nie rozjeżdżając pierwszoklasisty. Wyskoczyłam z samochodu i pognałam w stronę rozsuwanych drzwi, przy których widziałam już Roberta, Zoey, Faith, Austina i Alex'a. Stali w kółku i żywo o czymś dyskutowali.
- Avery ! - krzyknął Alex, próbując przekrzyczeć gwar szkoły.
- Wiesz co zaczyna się w środę ? - spytał Robert. Na jego twarzy widniał tak wielki uśmiech, że przez moment pomyślałam, że dostał szczękościsku - Sezon letni się zaczyna - odpowiedział na własne pytanie, gdy ja tylko wzruszyłam ramionami.
Już prawie zapomniałam o tych wszystkich zawodach, jakie odbywały się w naszej szkole. A rozpoczęcie sezonu letniego w koszykówce, było szczególnie ważnym wydarzeniem. Chłopcy przygotowywali się już od marca, aby pierwszy mecz na pewno wygrać. Cheerleaderki wymyślały coraz to nowe układy, by tylko zaimponować gościom z innego miasta. Ogólnie panował wielki chaos. Każdy uczeń był na meczu, nawet jeśli nie lubił akurat tego sportu.
- To z kim gracie pierwszy mecz ? - zapytała Zoey, dosłownie przed chwilą kończąc rozmowę z Faith, na temat tego w co mają się ubrać.
- Z San Angelo Cheetah. Podobno są słabi. Pokonamy ich bez problemu - powiedział pewny siebie Robert.
W tym momencie zastanowiłam się nad tym, kiedy on nie jest pewny siebie ? Zawsze sądzi, że wszystko mu się uda. Często tak jest, ale no i tak jest niezwykły.
- To wszystko jest tak fascynujące, że aż pójdę do szkoły. Chodź Faith !- krzyknęłam do przyjaciółki i wepchałyśmy się w tłum uczniów.
Po niedługim czasie dotarłyśmy do naszych szafek. Na mojej poprzyklejane były jakieś naklejki z podobiznami Miley Cyrus, zaś u Fa widniały jej własne rysunki i małe zdjęcie Justina Biebera. Wepchnęłam do szafki plecak, zostawiając w ręku tylko książkę od muzyki i zeszyt z nutami. Od niedawna na lekcjach ćwiczyliśmy grę na pianinie. Niestety, w sali muzycznej były tylko trzy, więc musieliśmy dzielić się na grupy i grać w określonych przedziałach czasu.
- Hej ! - usłyszałam Andrew, za swoimi plecami. Aż podskoczyłam w miejscu. Nie spodziewałam się go spotkać akurat teraz - Mamy razem angielski, Faith. Choć do sali - uśmiechnął się i chwycił protestującą dziewczynę za nadgarstek.
Pociągnął ją w stronę sali, nie zwracając uwagi na to, że go wolną ręką obkładała go po plecach. Odwróciłam się na pięcie w drugą stronę i pomknęłam do sali na ostatnim, trzecim piętrze. Wpadłam do niej idealnie, równo z dzwonkiem oznajmiającym koniec wolności. Opadłam na swoje, stałe miejsce za Eleną Sprous - dziewczyną o kręconych, złocistych włosach. Chwilę później do sali weszła pani Forrester. Była moją jedyną ciemnoskórą nauczycielką. Miała krótko z cięte, czarne włosy. Była dość gruba, dlatego często chodziła w workowatych tunikach, ramiona okrywając szalem. Dzisiaj nie było inaczej.
- Witam po weekendzie - przywitała się, gdy w klasie zapanowała całkowita cisza - Dzisiejsze zajęcia, będą wyglądały trochę inaczej niż zwykle. Mianowicie przejdziemy zaraz do sali kongresowej, znajdującej się w naszej szkole. Chciałabym, abyśmy trochę pośpiewali. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy ma talent, ale niech to będzie forma zabawy - odchrząknęła, gdy uczniowie wydali pomruk niezadowolenia - Robię to na prośbę pana Jeffersona, nauczyciela śpiewu. Chce, bym wybrała osoby, które mają zjawić się na castingu. Na pewno słyszeliście o musicalu wystawianym w naszej szkole - skończyła, w trakcie przechodząc do drzwi znajdujących się z tyłu sali. Otworzyła je, a my ujrzeliśmy naszą salę kongresową, z zupełnie innej perspektywy, niż dotychczas - Proszę wstać - ogłosiła po chwili. Wszyscy posłusznie wstali i podeszli do niej. Poszła przed siebie, okrywając swoje ramiona szczelniej szalem. Skrzywiłam się, gdy w sali uderzyła mnie nieprzyjemna fala chłodu. Pani Forrester wprowadziła nas do sali, od jej tylnej strony, zaraz za ostatnim rzędem krzeseł, obitych czerwonym materiałem.  Zeszliśmy po schodach na dół. Słyszałam za mną, stłumiony chichot dziewczyn. Pewnie uważały, że dostaną główne rolę obok Austina, który jest faworytem pana Jeffersona. Jednak mogło je czekać spore rozczarowanie, gdyż krążyły plotki, że nauczyciel śpiewu już wybrał odpowiednią osobę. Stanęliśmy na wielkiej scenie. Ostatni raz byłam tu, podczas występów z okazji Walentynek, które swoją drogą były żałosne. Wtedy Helen McKenzie, kapitanka drużyny cheerleaderek oznajmiła, że jej zespół przygotował idealny układ. Dziewczyny poprzebierały się w różowe tutu, a na głowach miały opaski z sercami. Zaczęły tańczyć, a podczas jednego z salt Sarah Wright skręciła sobie kostkę. Do tego ich idealna piramida posypała się wprost na nią. Oczywiście ja wraz z Tylerem, Faith, Robertem, Andrew, Cole'em i Zoey mało nie posikaliśmy się ze śmiechu. Jednocześnie spiorunowani wzrokiem przez Alex'a, którego owa Sarah była dziewczyną. Zaraz potem trenerka dziewcząt stwierdziła, że odchodzi na zasłużony odpoczynek. Pomijając szczegół, że miała dopiero czterdzieści pięć lat. Takiego upokorzenia nasza szkoła już dawno nie miała.
***
Wepchnęłam się w wolne miejsce, w kolejce po jedzenie, tuż przed Faith. Dziewczyna miała już na talerzu hamburgera i czekoladowy pudding. Ja rozglądałam się uporczywie za czymś, co przypadło by mi do gustu. Ostatecznie wybrałam porcje czerwonej papki, mającej symbolizować spaghetti i sok jabłkowy. Z trudem wraz z przyjaciółką, znalazłyśmy pozostałych znajomych. Siedzieli przy jednym z większych, czerwonych stolików.
- Słuchajcie ! Dzisiaj z Alex'em na pierwszej godzinie mieliśmy hiszpański - oznajmił uśmiechnięty Austin, pochłaniając swojego hamburgera.
- I co z tego ? - spytała zdezorientowana Faith, podjadając Robertowi z talerza naleśniki z dżemem.
- I co ?! Zapomniałaś już, że mamy lekcje z panią Catala-Roca ?! - oburzył się Alex. Gdy tylko to powiedział, Tyler wybuchł gromkim śmiechem - Z czego rżysz ? - chłopak skrzywił się, ale zaraz potem sam wybuchł śmiechem.
- Czy tylko ja nie rozumiem z czego się śmiejecie ? - spojrzałam po ludziach zgromadzonych przy stoliku.
Śmiał się tylko Alex, Tyler, Austin i Cole. Reszta albo jadła, albo rozmawiała ze swoją drugą połówką, jak w przypadku Faith.
- Bo ostatnio, jak pani Perlita schyliła się na korytarzu, to mogliśmy...dokładnie zobaczyć jej gacie. No to Tyler podszedł do niej i ją klepnął w tyłek...i zgonił na jakiegoś chłopaka na korytarzu - wyjaśnił Austin w przerwach napadów śmiechu.
- Prymitywy - warknęła Zoey, zajadając się sałatką - Fakt, że ubiera się trochę wyzywającą jeszcze nie oznacza, że można ją tak traktować - stwierdziła, piorunując wzrokiem Cole'ego.
Trochę wyzywającą, to było mało powiedziane. Pani Catala - Roca była naszą nową nauczycielką hiszpańskiego. Jako rodowita hiszpanka miała czarne, kręcone włosy, brązowe oczy - zawsze podkreślone czarną kredką. Jej ubrania prawie nic nie zakrywały. Każdy chłopak w szkole oglądał się za nią. Szczególnie ostatnie klasy, gdyż Perlita była dopiero studentką. Myśleli, że mają u niej szanse.
- Według mnie jest do niczego. Potrafi tylko obnażać się przed łakomymi uczniami, myślącymi, że kiedyś z nimi będzie. Pan Garcia jest fajniejszy, no nie ? - Faith popatrzyła na mnie, szukając wsparcia.
- Hmm...Tak. Przynajmniej da się z nim normalnie porozmawiać - uśmiechnęłam się, połykając resztę spaghetti - Pani Perlita ledwo posługuje się angielskim.
- Dobra, skończcie - powiedział w końcu Andrew. Dzisiaj był tak wyjątkowo cichy, że zapomniałam, że siedzi z nami przy stoliku - Lepiej powiedźcie z kim mam pójść na bal z okazji ukończenia roku szkolnego
- Serio ? To dopiero za dwa miesiące. Ogarnij się wreszcie ! Masz wystarczająco dużo czasu - żachnęła się Zoey - O przypomniało mi się ! W ten piątek, o szóstej, impreza u mnie. Mam urodziny - poruszyła zabawnie brwiami, jednocześnie poprawiając swoją trochę zmiętą bluzkę.
***
Gdy razem z Faith weszłyśmy pod prysznic, po skończonych tańcach, na dworze rozpętała się ulewa. Słyszałyśmy, jak deszcz dudni w okna, a wiatr obija się między bezwładnymi drzewami. Od razu, gdy się przebrałam uświadomiłam sobie, że nie mam, jak wrócić do domu. Samochodem bez dachu raczej było to trudne. Pomyślałam sobie, że może mnie odwieść Fa, a auto zabiorę spod szkoły jutro, ale ona no i tak już odwoziła Tyler'a i Roberta, którym nie chciało się wyprowadzać samochodów z garażu. To samo było z Alex'em, na którego specjalnie czekał Austin. Kiedy w trójkę wyszliśmy na korytarz, zobaczyliśmy chłopaków siedzących na ławce i zajadających się paprykowymi chipsami. 
- Ej ludzie, moja mama powiedziała, że zaprasza wszystkich na deser do nas - oświadczył Robert, podchodząc by uściskać Faith. 
- Błagam, nie widzieliście się tylko godzinę. Przestańcie - zajęczał Alex, gdy wyżej wymieniona dwójka zaczęła się całować. 
- Sorry, ale tak nie wypada wbijać ci do domu w siedem osób - powiedziałam, nie zwracając uwagi na to, że Robert nawet mnie nie słucha. 
- No co ty ? Przecież to moja mama. Nie masz wyjścia - uśmiechnął się i razem z blondynką wyszli razem ze szkoły, trzymając się za ręce. 
Napisałam esemesa do mamy, żeby w razie czego nie martwiła się o mnie, ale wątpiłam, by tak mogło być. Zazwyczaj wracała do domu wieczorami i praktycznie w ogóle się nie widywałyśmy. Zamykała się w swoim biurze lub sypialni i wciąż powtarzała, że potrzebuje spokoju. Oczywiście akceptowałam to. Tylko czasem było mi smutno. Okazało się, że spacer ze szkoły do samochodu był gorszy niż myślałam. Lał siarczysty deszcz, a ja przemokłam do suchej nitki. Nie pomogło nawet, gdy znaleźliśmy się w samochodzie, bo nieprzyjemnie sklejałam się z skórzaną tapicerką. Ubrania wszystkich innych wyglądały tak samo. Może oprócz Fa, która wyglądała dwa razy gorzej, ponieważ gdy Robert chciał wykręcić, by mogła swobodnie wejść do auta, wjechał w kałuże i oblał biedną dziewczynę błotem. Nie obyło się bez mocnego ciosu w głowę, który potem Faith mu wymierzyła. Po okołu dziesięciu minutach dojechaliśmy pod dom Roberta. Wyskoczyliśmy z samochodów i biegiem ruszyliśmy do drzwi. Od razu na wstępie przywitało nas ciepłe powietrze i zapach jakiegoś ciasta. Zdjęłam buty na wycieraczce, by nie zabłocić białej, marmurowej podłogi. Chłopaki jakoś nie bardzo się tym przejęli, bo już po chwili widziałam brudne ślady w całym ganku. Gdy tylko weszliśmy wgłąb domu, zza rogu wyskoczyła pani Villanueva. 
- Matko, jak wy strasznie wyglądacie - stwierdziła, przyglądając nam się uważnie - Zaraz zrobię herbaty i dam wam karpatki. O matko dziecko ! Kto cię tak urządził ? - spytała, patrząc na brudną Faith, bojącą się ruszyć, gdyż wszystko w domu Roberta było nieskazitelnie białe. 
- Pani syn - odpowiedziała dziewczyna, a Tyler, Austin i Alex zachichotali. 
- Mówiłam, że ten kto mu dał prawo jazdy musiał być walnięty. Przecież ten idiota nic nie umie - popatrzyła z politowanie na własnego syna - Robert daj Faith jakieś swoje ubrania - rozkazała, znikając za zasuwanymi drzwiami kuchni. 
Postanowiliśmy porozbierać się do bielizny, gdyż Rob stwierdził, że każdemu z nas nie pożyczy ciuchów. W sumie tak bardzo przyzwyczaiłam się do towarzystwa tych chłopaków, że nie krępowałam się paradować przed nimi w bieliźnie. Już po dwóch minutach siedzieliśmy w salonie, owinięci w koce ( ja musiałam z Tyler'em, bo był jeden koc na dwie osoby, a Faith nie chciała być ze mną ), oglądając telewizję. Pani Anna zrobiła nam po kubku gorącej herbaty. Wreszcie zrobiło mi się przyjemnie ciepło.