wtorek, 12 marca 2013

Chapter 3

"Everything is perfect. Perfect, if you know what to draw"

† Avery  13.05.2013 r. San Antonio 

Obudził mnie stłumiony dźwięk jednej z moich ulubionych piosenek. Wsadziłam rękę pod poduszkę w celu znalezienia nieznośnie dzwoniącego urządzenia. Niestety nie mogłam tego zrobić. Podniosłam się do pozycji siedzącej i wychyliłam się z łóżka tak, by móc grzebać w stercie ciuchów leżących na podłodze. Gdy już komórka znalazła się w moim posiadaniu, zaspana odebrałam ją. 
- Avery, musisz tu przyjechać ! - usłyszałam piskliwy krzyk Alex'a. 
Zawsze jego krzyk był piskliwy, gdy się denerwował. Niewiele z tego rozumiejąc, dalej siedziałam na łóżku. 
- Ale o co chodzi ? Jest dopiero ...- spojrzałam na wyświetlacz telefonu - szósta trzydzieści. Wkurzasz mnie - warknęłam nieprzyjemnie i już miałam się rozłączyć, gdy moich uszu dobiegł nieco spokojniejszy głos. 
- Av, słuchaj, tu Andrew. Musisz koniecznie przyjechać na plażę. Znaleźliśmy Austina i Faith śpiących na piachu. Nie wiemy czemu. Poszliśmy tylko na jogging ! - On też zaczynał panikować. 
Teraz wiedziałam już, że to sprawa niecierpiąca zwłoki. Wstałam na równe nogi i podeszłam do szafy, jednocześnie kontynuując rozmowę z chłopakiem. 
- Dobra, już jadę. Gdzie dokładnie jesteście ? - spytałam, wolną ręką przerzucając ubrania na szafkach, w garderobie. 
- Pamiętasz te takie żółte słupki, do których ostatnio przyczepiliśmy siatkę ? - Andrew plątał się język. Nie wiedział dokładnie, jak mi to wyjaśnić - No pamiętasz ?! - ponaglił. 
- Tak, oczywiście. Zaraz tam będę - powiedziałam dopiero po chwili, gdy skojarzyłam o co mu chodzi. Rozłączył się, dając mi jednocześnie znać, abym się pośpieszyła. Wygrzebałam w końcu koszulę w paski, mającą symbolizować tunikę, miętowe zakolanówki i biały top. Byłam wdzięczna sobie, że wczoraj wieczorem pomyślałam nad wzięciem prysznica. Szybko więc umyłam zęby, zrobiłam prawie niewidoczny makijaż, a włosy spięłam w wysokiego kucyka. Włożyłam na siebie wybrane ubrania i po dobraniu odpowiednich butów - martensów i torby Givenchy'ego, wybiegłam z domu. Jak mi się zdawało, niezauważona przez rodziców, którzy najprawdopodobniej jeszcze spali. Dzisiaj w La Vernii było dość wiecznie, jednak nadal bardzo ciepło. Wskoczyłam do samochodu i szybko go odpaliłam. Wiedziałam, że droga zajmie mi co najmniej dwadzieścia minut. A to bardzo źle. W głowie wymyślałam tysiące czarnych scenariuszy. Bo tak naprawdę nadal nie wiedziałam, co się dokładnie stało. Modliłam się, żeby to nie było coś poważnego. Żebyśmy nie mieli kłopotów, przede wszystkim. Byłam też trochę rozczarowana, że raczej z dzisiejszych zakupów nici. Wątpiłam, by Faith po spędzeniu nocy na plaży, nie wiadomo czemu z Austinem, miała jeszcze siłę, na zakupowe szaleństwo. Po dwóch kwadransach, byłam na opustoszałym parkingu, znajdującym się najbliżej interesującego mnie wejścia na plażę. Samochód zostawiłam praktycznie na środku, nie martwiąc się o miejsce parkingowe. Zaczęłam biec truchtem do dwóch małych postaci, stojących tuż obok oceanu. Byłam pewna, że to Alex i Andrew. Po chwili dopadłam do nich i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to dwie sylwetki, pochrapujące cicho na piachu. 
- Czemu ich nie obudzicie ? - spytałam, po około trzydziestu sekundach bezmyślnego wpatrywania się w nich. Odpowiedziała mi głucha cisza, więc postanowiłam działać. Podeszłam do skulonej na piachu dziewczyny i lekko nią potrząsnęłam. Nawet nie drgnęła. Ponowiłam próbę, tym razem szarpiąc odrobinę mocniej - Fa wstawaj. Twoja mama już jedzie - szepnęłam. 
- Mama ?! - blondynka zerwała się do pozycji siedzącej. 
Wyglądała wręcz przerażająco. Miała potargane włosy, worki pod zaczerwienionymi oczami, podartą sukienkę i do tego złamany obcas w swoich nowych sandałkach. Miałam wrażenie, że zaraz się popłaczę. W kącikach oczu zebrały jej się łzy. 
- Co tu robicie ? - spytałam trochę za bardzo przymilnym głosem, niż chciałam na początku. 
Faith chwilę nie odpowiadała. Przyłożyła dwa wskazujące palce do skroni i poczęła je intensywnie rozmasowywać, jakby to miało coś pomóc. 
- Nie pamiętam. Miałam amfetaminę i ... nie wiem. Naprawdę nie mam pojęcia - wydusiła w końcu. 
Wpatrywałam się w nią z otwartymi ustami. Nie spodziewałam się po niej takiego zachowania. Wydawało mi się, że ona nie lubi narkotyków. To zawsze mnie wynoszono z imprez, a jednak nigdy nie byłam tak naćpana, by usnąć na plaży, nie wiedząc, że następnego dnia jest szkoła - Av, niedobrze mi - dziewczyna próbowała podnieś się na równe nogi. 
- Chodź może tam. Na wypadek, gdybyś miała zacząć wymiotować - zarzuciłam rękę Fa na swoją szyję i pokuśtykałam z nią w najbliższe krzaki - Chłopaki, obudźcie Austina ! - krzyknęłam na od chodnego - Jak mogłaś być tak bardzo nieodpowiedzialna ?! Co sobie pomyślą twoi rodzice ?! Przecież wiesz, że nie ujdzie ci to na sucho. Albo mama Aus'a coś wywącha, albo twój stary. Twoją matką bym się raczej nie przejmowała - naskoczyłam na dziewczynę, gdy tylko ta dostała odruchów wymiotnych i zwymiotowała - Cholera, nie na włosy ! - złapałam jej włosy i trzymałam przy plecach.
Jeszcze chwilę to trwało, jednak gdy po pięciu minutach upewniłam się, że już nic nie opuści się buzi, wróciłyśmy do chłopaków. A mnie strasznie rozbolała głowa. Czułam się tak, jakbym wypiła litr wódki, po czym przebiegła kilometr, a na koniec nie mogła odpocząć. Wszystko we mnie krzyczało, że powinnam teraz leżeć w łóżku, jednak byłam za dobra. Usiadłam na piachu i wpatrzyłam się w ocean. Pomyślałam, że powinnam zadzwonić do Roberta. To chłopak Faith i jako pierwszy powinien dowiedzieć się o tym incydencie. Jednak nie miałam odwagi, by to zrobić. Jakby cały ten syf, był moją winą. Przygryzłam dolną wargę. Z niewiadomych powodów marzyłam, aby teraz znaleźć się w objęciach Andrew. To zawsze sprawiało mi przyjemność, a teraz potrzebowałam tego ze zdwojoną mocą. Jednak on zdawał się mnie nie zauważać. Bynajmniej mnie, jako dziewczyny. Jako przyjaciółkę darzył mnie dużą sympatią. Wciągnęłam głośno powietrze i odwróciłam głowę w stronę biegnącej do nas pary. Był to Cole i jego dziewczyna Zoey - ubrana w sukienkę w kwiatki i dżinsową kurteczkę. Jak zwykle stanowiła przykład idealnego, dziewczęcego stylu. 
- Matko ! Nie jesteście tu wszyscy potrzebni ! - usłyszałam krzyk Faith - Poradzilibyśmy sobie sami ! 
- Wątpię - Zoey wyciągnęła ze swojego czarnego plecaka koc i zaczęła podnosić po woli Fa. 
- Mówię, że nie potrzebuje waszej cholernej pomocy ! - blondynka postanowiła dalej stawiać opór. Zastanawiałam się, czy nie robi tego specjalnie. 
- Mam w nosie czego potrzebujesz - brunetka mówiła najspokojniej, jak umiała. Zdawała się być niewzruszona na krzyki. Zdjęła z dziewczyny marynarkę i kazała zdjąć jej buty. Opatuliła ją szczelnie kocem w zielono-niebieską kratę - Teraz lepiej. Możemy wracać do domu. Idziesz z nami ? - zwróciła się do mnie z taką samą troską, z jaką mówiła do wszystkich. 
- Chłopaki zajmiecie się Austinem ? - spytałam, patrząc na nich wszystkich, tak naprawdę zawieszając wzrok tylko na Andrew. 
- Pewnie. Chyba jest w ciut lepszym stanie, niż Faith - Cole uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. 
- Dobra Zoey, idę z wami - dogoniłam, już trochę oddalone ode mnie dziewczyny. 
Postanowiłyśmy wspólnie, że udamy się do domu Zoey, gdyż nie było tam nikogo oprócz Tylera, który nie wydawał się mieć z tym problemu. Usadziłyśmy blondynę na tylnym siedzeniu samochodu Zo. W międzyczasie wykonałam kilka telefonów. Między innym do Conora, który powiedział, że rodzice śpią upici po imprezie, a gdy tylko się obudzą wkręci im bajeczkę, że jego siostra jest u Austina. W przypadku Aus'a zrobi odwrotnie. Wiedziałam, że chłopak jest świetnym kłamcą, więc w tej sprawie nie było powodów do zmartwień. Ustaliłyśmy także, że ze szkoły dzisiaj zrezygnujemy wszystkie trzy. Jeden dzień na wagarach nie powinien zaważyć na naszej przyszłości. Po około czterdziestu minutach byłyśmy pod domem Zoey. Faith była już w stanie iść o własnych siłach i w miarę normalnie. Chyba przejażdżka samochodem bez dachu przyczyniła się ku temu. Gdy znalazłyśmy się w pokoju brunetki, ta stwierdziła, że pożyczy Fa ubrań. W końcu nosiłyśmy ten sam rozmiar. Więc blondynka wzięła szybki prysznic, doprowadziła swoje włosy do ładu i przebrała się w biały top z nadrukiem i dresowe spodnie. Zrobiłam jej kawy z mlekiem , omleta z serem i dałam tabletkę aspiryny, która mogła pomóc na silny ból głowy. 
- Dzięki dziewczyny, jesteście kochane - odezwała się Faith po zjedzeniu i odpoczęciu chwilę. 
- Nie ma za co. Lepiej powiedz co wydarzyło się między tobą, a Austinem - dźgnęłam dziewczynę w brzuch. Wiedziałam, że bez przyczyny nie leżeli na tej plaży. 

poniedziałek, 11 marca 2013

Chapter 2

 ' Something can always spoil us, but also something can fix us ' 

                                       
 Faith  12.05.2013 r. San Antonio 


Spoglądałam na śpiącego Roberta i aż miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Chłopak opierał głowę o wyciągnięte ramię, które już całe było obślinione. Mogłoby to się wydawać obrzydliwe, ale w tamtym momencie miałam ochotę go mocno wyściskać, bo wyglądał uroczo. Sięgnęłam na szafkę nocną po mój telefon, aby zobaczyć która godzina. Zbliżała się już siódma rano, więc za chwilę musiałam budzić mojego chłopaka. To było takie wspaniałe, gdy wieczorami Robert zakradał się przez ogród do mojego pokoju, a nasi rodzice nie mieli pojęcia o tym, że spędzamy razem nie tylko dnie, ale i noce. Podniosłam się delikatnie z łóżka i poszłam do swojej garderoby, w której wybrałam ubrania na jogging. Od jakiegoś czasu codziennie rano biegałam, dlatego wstawałam tak wcześnie. Udałam się do łazienki, aby odbyć poranną toaletę. Postanowiłam, że ubiorę się w różowe szorty, fioletową bluzkę oraz również różowe vansy. Wzdrygnęłam się, gdy Robert głośno zakasłał przez sen i przewrócił się na drugi bok. Gdy wiązałam włosy w kucyk, mój chłopak przetarł leniwie oczy i spojrzał się na mnie, a na jego twarzy wykwitł uśmiech, który tak bardzo kochałam.
-Cześć, mała - mruknął i niespodziewanie kichnął. Rzuciłam mu paczkę chusteczek higienicznych z mojego biurka.
-Chyba będziesz chory, co? - zapytałam przysiadając na brzegu łóżka
-Nie idę dzisiaj do szkoły. Mam to gdzieś - oznajmił i wysmarkał nos.
-Byłoby chyba nawet lepiej, gdybyś został w domu. Nie wyglądasz najlepiej - pogłaskałam Roberta po głowie.
-Nie to co ty - uśmiechnął się do mnie szeroko i cmoknął mnie w policzek.
-Dobra, dobra. Koniec tego. Wstawaj, leniuchu - wstałam z łóżka, ściągając z mojego chłopaka kołdrę. Robert nie miał problemu z szybkim wstawaniem, tak więc już 10 minut później staliśmy na podjeździe przy moim domu. Zaczęliśmy biec obok siebie w stronę domu chłopaka, rozmawiając.
-W ten weekend Alex robi imprezę. Słyszałaś o tym? - zagaił Robert.
-Avery coś wspominała. Szczerze mówiąc to, o dziwo, średnio mam ochotę na balowanie. Wolałabym spędzić chociaż jeden wieczór wtulając się w ciebie - mruknęłam krzywiąc się nieznacznie. Przebiegliśmy jeszcze jedną uliczkę, zmierzając w stronę domu mojego chłopaka. Poranny jogging z Robertem sprawiał, że prawie w ogóle nie czułam zmęczenia.
-Co robisz dzisiaj wieczorem? - zapytał chłopak, gdy już staliśmy pod drzwiami do jego domu.
-Mama Austina ma imieniny i matka się uparła, żebym poszła - spojrzałam na niego przepraszająco, wzruszając ramionami. Myślałam, że Robert się zdenerwuje, ale on tylko cmoknął mnie w policzek, pożegnał się i wszedł po cichu do domu, a ja ruszyłam z powrotem w stronę moich czterech kątów. Po pół godzinie znajdowałam się na powrót w moim pomalowanym na fioletowo pokoju. Uśmiechnięty Justin Bieber spoglądał na mnie z drzwi do garderoby. Włączyłam muzykę w radiu, na tyle głośno, by była słyszalna w łazience i poszłam się myć. Podśpiewywałam sobie cichutko pod prysznicem piosenkę Taylor Swift. Gdy ubrana, uczesana i umalowana opuszczałam łazienkę, było już po dziewiątej rano. Chwyciłam plecak i ruszyłam do kuchni, w której już siedział mój zaspany brat bliźniak. Przejechałam jedną dłonią po jego rozczochranych włosach, ale chłopak strzepnął ją leniwie ze swojej ciemnej czupryny. Chwyciłam z szafki musli, bez słowa wyszłam z domu i udałam się do garażu. Droga do szkoły zajęła mi aż pół godziny, bo przed dziesiątą we wtorki La Vernia była zatłoczonym i upierdliwym zadupiem. Bałam się, że na parkingu nie będzie dla mnie żadnego dobrego miejsca, ale akurat znalazłam jedno, w miarę blisko drzwi i w cieniu jednego z nielicznych drzew. Wychodząc z auta, nasunęłam na nos ciemne okulary i chwyciłam z siedzenia pasażera torbę. Ledwo zdążyłam zamknąć drzwi, ktoś już przytulał mnie szczelnie od tyłu. Byłam święcie przekonana, że to Robert, ale po niedługiej chwili przypomniałam sobie, że przecież mój chłopak fatalnie się rano czuł. Wyrwałam się z nieznanych mi objęć i obróciłam się na pięcie. Alex śmiał się ze mnie, a obok niego stał rozweselony Austin.
-Hej, chłopaki - powiedziałam z szerokim uśmiechem, dając Alex'owi kuksańca w bok.
-Cześć, małolato - Austin zacmokał tak, jakby poznawał nowy smak. - Będziesz dzisiaj u mnie?
-Jasne, że będę - odparłam wzruszając z przesadną lekkością ramionami. Tak naprawdę nie miałam w ogóle ochoty na huczne obchodzenie imienin matki mojego przyjaciela. Liczyłam na jego wsparcie, na to, że jakoś mnie wyciągnie z tłumu rozpitych, przekwitających ludzi. Ruszyliśmy w trójkę do szkoły, bo już za dwie minuty miał zadzwonić dzwonek. Po wejściu do budynku, chłopcy poszli w prawą stronę, a ja skręciłam w lewo, gdzie czekała na mnie Avery. Przywitałyśmy się uściskiem. Avery już z naręczem książek wybierała się na muzykę. Nigdy nie rozumiałam po co komu na muzyce książki, ale mojej przyjaciółce najwidoczniej nie przeszkadzał ciężar, bo cały czas uśmiechała się do mnie promiennie.
-Słuchaj, wpadłam na świetny pomysł - powiedziała wreszcie. - W sumie to na dwa pomysły - dodała po chwili.
-No, co jest? - zapytałam opierając się plecami o moją szafkę.
-Pierwsza sprawa - musimy koniecznie wybrać się na zakupy do stolicy, bo jak tak dalej pójdzie to nie będę miała, w co się ubierać. Aha, no tak. I jeszcze w weekend ta impreza, na którą nie mam żadnych ciuchów. Wszystko co najmniej raz już założyłam. Założenie tego samego po raz kolejny skazałoby mnie na towarzyski lincz - mrugnęła do mnie porozumiewawczo i zaśmiała się perliście. - To co powiesz na zakupy jutro? Wybierzemy się na małe wagary - zatarła ręce, jakby knuła nie wiadomo jaki spisek.
-Mi to w zupełności odpowiada - wyciągnęłam ku przyjaciółce ramię i razem ruszyłyśmy w stronę swoich sal. Było o tyle dobrze, że miałyśmy pierwszą godzinę niedaleko siebie.
-A druga sprawa jest taka, że jak nie pójdziesz na przesłuchanie do tego musicalu to osobiście skopię ci tyłek - po jej spojrzeniu wywnioskowałam tylko tyle, że dziewczyna nie żartowała. Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam, ale w głębi ducha zabroniłam sobie myślenia o musicalu. Owszem, lubiłam występować, ale to nie oznaczało, że lubię to robić przed całą szkołą, która była gotowa wyśmiać każdego nieudacznika. Na dodatek te romantyczne sceny z Austinem, z których Robert nie byłby zadowolony. Mój występ w musicalu z okazji zakończenia roku szkolnego stał raczej za słowem NIE. Dzień w szkole minął mi bardzo szybko. Najpierw miałam angielski, a potem kolejno: matematykę, hiszpański, wf i muzykę. Zwykła, szara codzienność amerykańskiej nastolatki. Po południu pogoda nadal dopisywała, czego nie można było powiedzieć o moim humorze. Dzień bez Roberta był dla mnie dniem straconym i cały czas snułam się przykulona po szkole. Ludzie spoglądali na mnie z niedowierzaniem. No bo jak to? Dziewczyna z elity przykulona? Coś musiało się wydarzyć. Nic się nie wydarzyło. Po prostu mój chłopak był chory i po prostu mimo obecności pozostałych przyjaciół było mi smutno i nudziłam się. Tak więc, gdy znajdowałam się już niedaleko swojego domu, mogłam odetchnąć z ulgą. Dochodziła już szesnasta, a o osiemnastej miała zaczynać się kolacja u pani Mahone. Czasem denerwowało mnie, że moja rodzina żyła z rodziną Mahone w aż tak bliskich stosunkach. Weszłam do domu, gdzie przywitał mnie piskliwy głos mojej rok młodszej siostry, która kłóciła się o coś z Conorem. Przysłuchałam się ich rozmowie.
-Jak mogłeś to zrobić, co? Jesteś dupkiem! - wykrzyczała Maxime, a ja wiedziałam, że za chwilę może wybuchnąć płaczem.
-Przestań dramatyzować, idiotko. Dostaniesz szlaban i jakoś się pozbierasz - wyraźnie usłyszałam jak mój brat zaciąga się papierosem. Rozejrzałam się po domu w poszukiwaniu rodziców, ale szybko doszłam do wniosku, że pewnie nadal tkwią w pracy, albo po prostu w korkach. Weszłam więc do pokoju mojej siostry i założyłam rękę na rękę.
-Ktoś mi powie, o co się rozchodzi? - zapytałam unosząc jedną brew do góry.
-Nasza siostrzyczka jak zwykle odwala jakieś farmazony - Conor, ubrany w czarną bluzkę na ramiączka i czerwone krótkie spodenki, półleżał na łóżku Maxime, poprawiając swój również czerwony full cap.
-Hej, chwilunia. Conor, co ty tak właściwie robisz w domu? Nie powinieneś dopiero wracać ze szkoły - dopiero po kilku minutach zorientowałam się, że coś nie gra.
-Doszedłem do wniosku, że bardziej rajcuje mnie siedzenie na plaży, albo jeżdżenie na motorze z fajnymi dupeczkami, niż uczenie się - mój brat po raz kolejny zaciągnął się głośno papierosem. Spojrzałam na Maxime, która cichutko pochlipywała na swoim obrotowym krześle.
-Rodzice znaleźli u mnie to - rzuciła do mnie torebeczkę z białym proszkiem. Wzięłam ją do ręki i ostrożnie zbadałam jej zawartość. Spiorunowałam Conora wzrokiem.
-Dobra, ja to biorę i wyrzucę, dobra? Potem pogadamy, bo teraz muszę się szykować - w pośpiechu opuściłam pokój mojej siostry i udałam się do swojej sypialni, gdzie szybko wybrałam numer do Austina. Chłopak odebrał po kilku sygnałach.
-Słucham cię, Faith? - zapytał i zachichotał.
-Aus, będziemy się dzisiaj doskonale bawić - odparłam i odłożyłam słuchawkę. Sama nie wiedziałam, po co dzwoniłam, ale czułam, że muszę to zrobić i potrzymać go trochę w niepewności. Ruszyłam do łazienki, żeby się umyć. Długo zastanawiałam się, w co się ubrać, jednak w końcu mój wybór padł na różową sukienkę, czarny żakiet i drobne dodatki.
*
Po kilkukrotnym odśpiewaniu pani Mahone "Sto lat" i po wielu toastach, impreza rozkręciła się. Ja z Austinem postanowiliśmy wybrać się na plażę. Spacerowaliśmy wzdłuż brzegu, gdy Austin nagle zapytał:
-Czemu właściwie wspomniałaś, że będziemy się doskonale bawić?
-No tak, zupełnie zapomniałam - mruknęłam sama do siebie, po czym wyciągnęłam z torebki plastikowy woreczek z białym proszkiem.
-Co to takiego? - zapytał głupkowato Austin.
-Amfetaminy nigdy za wiele - pomachałam wesoło woreczkiem i usiadłam na piachu. - Austin, nie patrz się tak. Mam zamiar to wciągnąć - zaśmiałam się. Wyciągnęłam z torebki przygotowane wcześniej dwie rurki. Jedną zatrzymałam dla siebie, a drugą podarowałam Austinowi. Chłopak ze wzruszeniem ramion odebrał mi woreczek z białą substancją i sam zaciągnął się porządnie. Poszłam w jego ślady, jednak z moich oczu wydobyło się kilka łez. Po kilkukrotnym powtórzeniu tej czynności położyliśmy się z Austinem na piachu. Morze wcześniej przyjemnie szumiało. Teraz jednak szum wydawał się hałasem. Spojrzałam na mojego przyjaciela, który z otwartymi ramionami wpatrywał się w niebo. Śmiał się tak głośno, że gdyby ktoś był na tym odcinku plaży, mógłby pomyśleć, że się oćpaliśmy. Na tę myśl sama wybuchłam śmiechem. No tak, my się faktycznie oćpaliśmy. Wtuliłam się w Austina, który kurczowo zacisnął dłonie na moich ramionach.
-Zawsze ci chciałem to powiedzieć. Jesteś fajną dupą. To nie fair, że Robert ma to, co najlepsze za każdym razem. Od kiedy pamiętam chciałem cię okropnie pocałować - powiedział spojrzał mi oczy. Zachichotałam cicho, ale pozostałam w bezruchu. Podejrzewam jednak, że wyraz mojej twarzy nie sugerował zbyt wiele. Austin tymczasem nachylił się nade mną i pocałował mnie namiętnie, a ja, sama nie wiem czemu, odwzajemniłam ten pocałunek. Po kilku minutach oderwaliśmy się od siebie niechętnie i zasnęliśmy wtuleni siebie na plaży. Ani ja, ani mój przyjaciel nie pamiętaliśmy, że już kolejnego ranka mamy wybrać się do szkoły.