poniedziałek, 6 maja 2013

Chapter 4

                                    "So if you love me let me go"                               
                                         
                                            †
Faith  13.05.2013 r. San Antonio 

-Nic się nie wydarzyło. Co się miało wydarzyć? - mruknęłam, starając się odciąć od dziewczyn. Wiedziałam, że w tamtym momencie ich pytania były co najmniej zbędne, a ja nie miałam ochoty na zwierzenia. Czułam, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy poczuję ogromną ochotę na wyznanie prawdy moim przyjaciółkom, ale to nie był ten dzień. Momentalnie zaczęłam się obwiniać za to, co zrobiłam. W ciągu jednej nocy zepsułam wszystko, co było dla mnie ważne. Po pierwsze, opuściłam szkołę. Niby nic, bo przecież i tak miałam w planach to zrobić, ale chciałam iść na wagary kosztem zakupów, a nie kupki białego proszku. Po drugie, i najważniejsze, poniekąd zdradziłam Roberta. W wieku szesnastu lat nie ma gorszej zdrady, niż pocałowanie innej osoby. Miałam ochotę palnąć się w głowę, albo się rozpłakać. Wiedziałam jednak, że jakakolwiek oznaka słabości, byłaby czerwonym sygnałem w głowie Zoey. Cieszyłam się, że mam kogoś, kto tak bardzo o mnie dba, ale czasem nadopiekuńczość Zoey i Avery mnie przygniatała. Siedziałam więc na kanapie i milczałam, gryząc się z własnymi myślami, podczas, gdy moje przyjaciółki pochłonięte były rozmową o nadchodzącym balu. Dochodziła pora obiadowa, a ja nawet nie wiedziałam, kiedy minął mi ten czas. Prawdopodobnie spędziłam go w większości na dochodzeniu do siebie. Spojrzałam w lustro, znajdujące się przy schodach, ulokowanych w salonie i skrzywiłam się na widok własnego odbicia. Mój wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Poderwałam się w milczeniu z kanapy, co moje przyjaciółki skwitowały unosząc po jednej brwi do góry. Wyglądały wtedy naprawdę komicznie. Nie wiem, jak to się działo, ale często we trzy robiłyśmy te same rzeczy w równoległym czasie.
-Gdzie idziesz? - zatroskana Avery klepnęła mnie delikatnie w udo.
-Muszę skoczyć do domu, żeby doprowadzić się do stanu używalności. Wyglądam jak potwór - zajęczałam cicho, przykładając otwartą dłoń do czoła. Byłam bliska rozpaczy.
-Wyglądasz świetnie - skłamała Zoey, ale dostała od Avery dość mocnego kuksańca w bok.
-Dobra, idź. Ale odezwij się do nas koniecznie, bo będziemy się martwić - poprosiła Avery. Dziewczyna wstała z kanapy i otuliła mnie swoimi szczupłymi ramionami. Chwilę później dołączyła się do niej Zoey i tak we trzy przytulałyśmy się na środku salonu. Trwałyśmy w bezruchu dość długą chwilę.
-Dziękuję wam naprawdę za wszystko - powiedziałam już na werandzie. - Jesteście najlepsze! - dodałam zeskakując ze schodków. W moich pierwotnych wyobrażeniach biegłam przez rozgrzane od upału ulice La Vernii. W rzeczywistości jednak, szłam powolnie, powłócząc nogami. Nigdzie mi się nie spieszyło, a to, że nikt mi nie trajkotał za uchem, było jak zbawienie. Kochałam rozmawiać z moimi przyjaciółkami, słuchać ich śmiechu, ale wtedy byłam na kacu narkotykowym, a nie istniało chyba nic gorszego. Pod moim domem nie stał ani samochód rodziców, ani motor Conora. Odetchnęłam z ulgą, bo mogłam w spokoju wejść do domu i nie słuchać głupich pytań mojej mamy. Podejrzewałam, że moi rodzice rano wyszli z domu w przekonaniu, że spokojnie śpię na górze. Inaczej dawno już próbowaliby się do mnie dobić. Popchnęłam drzwi frontowe, które po chwili z łoskotem uderzyły o framugę. Do mojego pokoju praktycznie się teleportowałam. Ledwo wiedziałam co robię. W mojej głowie powstała jedna myśl, której kurczowo się trzymałam. Musiałam koniecznie zobaczyć się z Austinem i wszystko mu wyjaśnić. Kochałam Roberta i nie obchodziło mnie, czy w sercu Austina wykwitła jakaś nadzieja. Przebrałam się szybko w szorty i białą bluzkę, które ty razem należały w zupełności do mnie. Chwyciłam jeszcze plecak, w którym znajdowały się wszystkie rzeczy niezbędne do nocowania poza domem i cały zestaw uzupełniłam granatowymi słuchawkami Beats. Planowałam zostać na noc u któregoś z moich przyjaciół. Z całą pewnością miałam w planach uniknąć spotkania z Robertem tego wieczoru. Wyszłam z pokoju i szybkim krokiem opuściłam swój dom. Zakluczyłam drzwi frontowe i w kilku susach pokonałam dość wysokie schody. Do domu Austina podążałam bardzo szybkim krokiem. Dla postronnego obserwatora wyglądałam pewnie tak, jakbym się wybrała na codzienny jogging. I dobrze, pomyślałam, niech ludzie się nie domyślają, bo ploty w La Vernii rozchodzą się z prędkością światła. Mój przyjaciel mieszkał tylko kilka ulic ode mnie, tak więc szybko przebyłam drogę dzielącą nasze domy. Nacisnęłam kilka razy niespokojnie i nachalnie dzwonek do drzwi. Po kilkudziesięciu sekundach oczekiwania, ujrzałam w progu Austina. Nie prezentował się najlepiej. Miał na sobie dresy, które jednak pozostawiały wiele do życzenia. Były wymięte i w kilku miejscach poplamione. Biała bluzka na ramiączka podwinęła się lekko na lewym biodrze. Przeniosłam wzrok z ubrania na twarz mojego przyjaciela. Jego usta, wyschnięte od delikatnego odwodnienia, wygięły się w moją stronę w podkówkę. Pod oczami prezentowały się okazałe cienie, których wcale nie rzucały długie, ciemne rzęsy chłopaka. Na czole Austin miał dość pokaźny kompres przyczepiony po obydwu stronach plastrami, a w dłoniach trzymał butelkę wody, która została pewnie niedawno wyciągnięta z lodówki. Wnioskowałam to po tym, że plastik pokrywał delikatny szron, który zamienił się już częściowo w stan ciekły i kropelkami skapywał na skarpetki mojego przyjaciela. Austin zaprosił mnie do środka gestem, a ja od razu przystałam na jego propozycję.
-Nie wyglądasz najlepiej - zauważyłam, co byłoby dość bystre, gdyby nie to, że to ja byłam przyczyną jego fatalnego wyglądu.
-A ty wyglądasz świetnie jak zawsze - na ustach chłopaka zamajaczył ponury uśmiech. Przed moimi oczami stanęły sceny z wczorajszego wieczora. Powinnam nic nie pamiętać, ale jak na złość, wszystkie te myśli tłukły mi się po głowie, odbijając od jednej ścianki mózgu do drugiej, raniąc przy tym okropnie i rozsadzając umysł.
-Powinniśmy porozmawiać - mruknęłam, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę. Nagle Austin zrobił coś, czego w życiu bym się po nim nie spodziewała. Złapał mnie za nadgarstki i przyparł do drzwi frontowych. W jego oczach kryła się nutka zadziorności.
-Jeżeli chodzi o wczoraj to nie żałuję ani sekundy z tego pocałunku. Wszystko zostanie między nami, ale tylko dlatego, że szanuję ciebie, a Robert to mój najlepszy kumpel. Ale dla jasności; jeżeli miałbym cofnąć się do wczorajszego wieczora to zrobiłbym to samo - powiedział półgłosem, układając ręce po obydwu stronach mojej głowy. Chciałam uciec, ale wiedziałam, że nie dam rady. Austin był ode mnie silniejszy. Dodatkowo górował nade mną wzrostem. Wiedziałam jednak, że coś muszę wymyślić, bo piekący ból wdarł się w kąciki moich oczu.
-Nie mów tak, Austin - poprosiłam błagalnym tonem, ale moje prośby spełzły na niczym. Chłopak zamiast zaprzestania swoich czynności, podniósł dłonią mój podbródek i przyjrzał mi się uważnie. Po chwili złożył na moich ustach delikatny pocałunek.
-To już ostatni, obiecuję - szepnął, gdy odsunął się ode mnie na kilka milimetrów. Miał przymknięte oczy, wyglądał jak anioł. Opuścił obydwie ręce i pozwolił mi opuścić swój dom. Wyszedł za mną na werandę i powiedział jeszcze:
-Zawsze będę tutaj dla ciebie, Faith. Jako przyjaciel i jako chłopak.
Pobiegłam przed siebie, bo nie mogłam dłużej znieść wyrzutów sumienia, które wypełniły cały mój umysł. Wreszcie dałam upust swoim emocjom i rozpłakałam się na dobre. Wyciągnęłam z kieszeni swojego iPhone'a i po omacku wykręciłam numer do Avery. Nie widziałam na oczy. Przytknęłam telefon do ucha i odczekałam kilka sygnałów.
-Słucham cię, Faith - usłyszałam po drugiej stronie słuchawki. Westchnęłam z lekką ulgą.
-Daj mi u siebie zanocować, proszę - wychlipałam, urywając. Mój płacz niósł się echem po ulicy. Usłyszałam jak moja przyjaciółka nabiera głośno powietrza w płuca...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz